Fuertevertura 2016 z Luft Tri Team. To już koniec

O zdarzeniach losowych było, o wiosce olimpijskiej też (klik), o rowerze było, i to aż nadto (klik), pora więc chyba teraz kilka słów o pływaniu i bieganiu skrobnąć oraz podsumować cały ten tydzień, póki jeszcze pamiętam i opalenizna niezszednięta.

Przed pierwszym treningiem pływackim – konsternacja. Zaraz zaraz, ale jak ustawić Garmina: na basen 50-metrowy czy trening open water? I okazało się, że nie tylko ja miałam taki problem (pozdrawiam). Oczywiście, że basen, choć fakt, że pływaliśmy pod gołym niebem, w lazurowej i ciepłej (czasem za bardzo) wodzie, że trzeba się było przyzwyczaić, że co drugi oddech razi słońce i w jedną stronę płynie szybciej (z wiatrem), a grzbietem pięknie opalić sobie można facjatę, sprawiał, że były to treningi specyficzne i jedyne w swoim rodzaju.

IMG_2896
Ogłaszam konkurs na dymek do zdjęcia. Fot. Aga

Pływaliśmy trochę techniki, ćwiczyliśmy szybkość ścigając się w dwójkach lub sztafetach (ómieranie! to niesamowite, jaką można wykrzesać z siebie moc wiedząc, że pracuje się dla zespołu), sporo cisnęliśmy w płetwach (nie lubię) i wszystko na krótkich przerwach. Aczkolwiek w ogonie (mocne chłopaki, z Agą na czele), ale dawałam radę. Nie zawsze byłam zadowolona z wyniku, ale starałam się i ukrywaną dumą stwierdzam, że jednak poprawiłam się troszkę w tym pływaniu. Ale wciąż dużo dużo pracy przede mną.

IMG_3215
Płynę sobie płynę. Fot. Aga

Biegania się bałam. Fizycznie czy jaknoga znowu nie strzeli focha i psychicznie też. Naprawdę popsuła mi się trochę głowę od tej kontuzji… Ale na obozie się, ha! mądra głowa, ciut odblokowała! Oczywiście prędkości przelotowe nawet nie stały obok ubiegłorocznych i ciężko było wykrzesać jakąkolwiek szybkość oraz taką lekkość biegu. Generalnie mam spore obawy, czy w ogóle będzie to jeszcze kiedyś możliwe… Chlip. Ale biegałam! Rano, w krótkich gaciach, ścieżkami pola golfowego lub po okolicznych, księżycowych terenach czy na deptaku wzdłuż brzegu oceanu. Miodzio.

IMG_3256
Biegnę sobie biegnę. Fot. Aga

Nie patrzyłam na innych (jak nie ja) (i tak wszyscy byli daleko daleko z przodu), tylko robiłam swoje, powtarzając w głowie, że jest i musi być być ciężko, że nie przejmuj się Bo, że tak wolno, że stopniowo wygrzebiesz się i jeszcze, zobaczysz, będziesz hasać jak sarenka. Najważniejsze, że biegasz i że jaknoga działa! Tylko kadencję musisz zwiększyć – dodał treneiro – bo biegasz nieefektywnie i warto nad tym popracować. Tak będzie, popracuję.

IMG_3758
Tak, zdecydowanie nad techniką trzeba popracować. Ale jest łudko od kręcenia, nie? W tle pole golfowe, aż dziw, że nie dostałam piłeczką. Fot. Aga

Ojejku. To był fantastyczny tydzień! Spędziliśmy na treningach 26,5 godziny pokonując łącznie 470 km (8 km swim, 422 km bike, 40 km run). 26 godzin! Dla jednych dużo, dla innych pewnie bez rewelacji… Dla mnie dużo, nawet bardzo, o czym tak naprawdę przekonałam się dopiero po powrocie, gdy ogólne zmęczenie czułam jeszcze przez 4-5 dni, a jedyna czynność, która wychodziła mi najlepiej to zzz zz spanie. Zresztą w tej kwestii, to akurat nie zmieniło się zbyt wiele do dzisiaj (czy Wy też chodzicie jak zombie, jeśli nie prześpicie minimum 8 godzin na dobę, czy może trzeba się zbadać).

Czy fajnie było na obozie i jak generalnie wyglądają wyjazdowe treningi z Mikołajem Luftem? Pytają. Tak się dziwnie złożyło, że w swojej krótkiej historii z triathlonem udało mi się być na „zgrupowaniach” zarówno z ekipą Trinergy jak i z Kuźnią Triathlonu. W pierwszym przypadku uczyłam się wszystkiego, jak zmieniać biegi w rowerze, na czym polegają zakładki i prawdziwy trening pływacki z konkretnymi zadaniami do zrobienia, wyjazd drugi to zdobywanie doświadczenia (zwłaszcza jazda w peletonie i zjazdy), a także ten, który przejdzie do historii jako „tytanowy” :) Było minęło. Ale generalnie mam porównanie oraz gdzieś w głowie zarys założeń, jakie na takim wyjeździe są i powinny być realizowane. Jeśli na obozie z Luft Tri Team oczekujesz obozowego drygu, podziału na grupy pod kątem zaawansowania, wyraźnych zależności trener – zawodnik, dokładnych rozpisek tempa czy indywidualnej analizy człowieka oraz wykładów z metodyki treningu, to się rozczarujesz. Co nie znaczy, że nie potrenujesz i nie dasz z siebie wszystkiego. O nie! Czego jestem najlepszym przykładem.

IMG_4026
Nudziły się dziewczynki na plaży… Fot. Aga

Wyjazd z Mikołajem to bardziej taki wspólny, trochę towarzyski wypad na treningi w góry, a nie obóz sportowy w dosłownym tego słowa znaczeniu. Oczywiście jest plan treningów, jest zróżnicowanie wysiłku łącznie z ćwiczeniami ogólnorozwojowymi (piłki lekarskie! czad! pamiętacie z w-f?), są zbiórki i karne pĄpki za spóźnienie. Ale zdecydowanie więcej luzu. Trener trenuje razem z grupą stając się tym samym zarówno uczestnikiem, który czasem dociśnie tak z pedała, że ino go widziano, jak i liderem, który wszystkim kieruje, a w razie potrzeby podejmie decyzję, coś podpowie, poradzi (kadencja Bo! kadencja!) czy podzieli się doświadczeniem. Ma to swoje wady (gdybym zaczynała przygodę z tri, wolałabym być otoczona większą opieką), ma i zalety, gdyż wszystko odbywa się bez zadęcia, na takiej wewnętrznej autokontroli, ze śmiechem – w bardzo pozytywnej i przyjaznej atmosferze. A że grupa nie była zbyt liczna (u nas 8 osób) – świetnie mogliśmy się poznać, wzajemnie motywować, pogadać i przede wszystkim nie zginąć w kilkunastoosobowym tłumie. To było bardzo bardzo! I tak sobie myślę, że akurat dla mnie, na obecnym etapie przygotowań, z jakąś już tam wiedzą na temat tri i treningów, z moim ekhmm doświadczeniem oraz brakiem trenera i samodzielnym, elastycznym ogarnianiem całego planu, to rozwiązanie było idealne. I wykorzystałam ten czas najlepiej jak tylko się dało. Poza tym helloł, nie oszukujmy się. Ile można – nawet metodycznie i zgodnie z wydrukowaną rozpiską – amatorsko wytrenować w tydzień?

IMG_2732
Ach, ale było pięknie! Fot. Aga

Zajarałam się na takie treningowe wypady w ciepłe kraje podczas gdy u nas zimno, wieje i zamiecie. Oj bardzo, za rok chcę tak znowu! (Słyszał kto o jakimś konkursie do wygrania?) O treningowych zaletach obozu nie ma co tu zanudzać, ani ja trener, ani ekspert jakiś, na pewno sportowo zyskać można bardzo dużo. Kropka. Ale jeszcze więcej korzysta głowa odnajdując fun z treningów, zalety świecącego słońca i suchego asfaltu oraz czerpiąc najszczerszą i najprawdziwszą radość z udzielającej się wszystkim atmosfery motywacji i wspólnej pasji. Nawet pod wiatr! Bo choć triathlon to raczej sport samotników, to jednak dobrze czasem pouprawiać go w grupie. Że tak powiem. Poza tym słońce! I ciepło! Normalnie nic lepiej nie naładuje akumulatorów do dalszej intensywnej pracy, jak tydzień treningowej wyrypy w takiej sielankowej scenerii.

Na koniec tej przydługiej opowieści, chciałam bardzo podziękować firmie Travel & Action oraz Mikołajowi Luftowi, za to, że mogłam uczestniczyć w obozie i wylewać poty na treningach (choć przyznam, że w trakcie, nie zawsze takie piękne słowa cisnęły mi się na usta) oraz całej ekipie za świetną atmosferę i Agnieszce za samawieco. Dziękuję! A jeszcze specjalne i oficjalne podziękowania kieruję do siebie samej. To było naprawdę niezłe, że kiedyś wymyśliłaś sobie ten triathlon. Całkiem dobra decyzja to była Bo, gratulacje.

Do poczytania również:

About the author

BO. Lub jak mawiają inni Bożena triathlonu. Biegam, pływam, kręcę i kocham góry. A swoje sportowe przygody opisuję tu. Zostań, poczytaj, skomentuj, przynajmniej jest śmiesznie.