Najchętniej to bym nic nie pisała. Tylko zwinęła się w kłębek, przykryła kocem, włączyła Sigur Ros i na dobre zamknęła w sobie. Najlepiej na zawsze. Ale. Skoro już tak rozdmuchałam sprawę tego Challenge Roth, o lajki żebrałam, sprawozdaniami co miesiąc zamęczałam, a z mojego ajronmeńskiego debiutu zrobiłam wydarzenie ważniejsze od wystrzelenia Łajki w kosmos, to czuję się tak trochę w obowiązku opowiedzieć Wam coś więcej. Więcej czyli tyle, że za wiele to już z tego nie będzie…
Niestety kontuzja, która wydawałaby się być niezbyt groźna, wcale takową nie jest i od półtora miesiąca nie pozwala mi biegać. Co więcej, nie wiedzieć po co, czemu i skąd, pojawił się nowy stary ból w piszczeli, który raczej nie ułatwia sprawy. Złamania nie ma, spox, ale przeciążenie jest na tyle upierdliwie i oporne na rożne zabiegi, że pozbawia mnie wszelkich złudzeń.
Chyba nikogo nie interesuje specjalnie opis mojego przypadku, co mnie boli, gdzie, kiedy i jak bardzo. Nie będę więc zanudzać, bo ileż można. Najważniejsze, że diagnoza jest, działania naprawcze są, ćwiczenia i profesjonalna opieka również (dziękuję drBest). Jedyne czego nie ma to czasu, a Challenge Roth już przecież 9 lipca…
Przeszła mi faza lamentu i płaczu, minął etap buntu, że koniec z tym triathlonem. Oraz rezygnacji. Już gorączkowo nie szukam rozwiązań i nie miotam się od ściany do ściany. Mogę jeździć na rowerze i pływać (alleluja!) i na tym, oraz na rehabilitacji, skupiam się teraz najbardziej. Jest spokój, opanowanie i pogodzenie się z losem :) Widocznie tak miało być.
Co więc będzie dalej Bo? W Sierakowie, gdzie zapisana jestem na dystans 1/2 IM robię tylko etap pływacki i rowerowy. Potem mam kolejne zastrzyki i odbieram od podologa przygotowane dla mnie specjalistyczne wkładki do butów biegowych (oczywiście różowe). Równolegle ćwiczę, wzmacniam, rozciągam, masuję i chłodzę – biegać powinnam już naprawdę niebawem. Jeżdżę na rowerze i pływam, starając się w tych dyscyplinach zbudować jak największą wydolność i wytrzymałość. Słucham się Trenera i Fizjoterapeuty. I wreszcie 9 lipca, z naprawioną już nogą, płynę i jadę na miarę swych możliwości, a etap biegowy robię gallowayem… Na świeżości :) I staram się cieszyć z każdej minuty spędzonej na tej legendarnej trasie oraz żadnego kibica nie zostawiam bez przybitej piątki.
Nie będzie to ajronmeński debiut z pierdolnięciem, taki jak sobie wymyśliłam i zaplanowałam. Z walką o dobry wynik, ze łzami, z dajesz kurwa Bo i cierpieniem na trasie. No trudno. Trochę tak dziwnie, bo przecież ja zawsze muszę na 100% i do każdego startu podchodzę bardzo ambitnie i na serio. I wbrew pozorom, decyzja o tym, aby jednak wystartować, a nie odpuścić te zawody, była jedną z trudniejszych… Została jednak podjęta. Cel więc jest teraz jeden: naprawić nogę i bez #OZD uczynić te zawody najbardziej pojechanymi w kosmos. No fucking way, tak będzie.