Była relacja z zawodów, pełna opisów przyrody oraz strumienia myśli i emocji (przeczytane?), to teraz pora na charakterystykę samych zawodów, wraz z informacjami organizacyjnymi i logistycznymi. Mam nadzieję, że komuś te BOradniki (a był już opis Ironman Finland, Ironman Italy, Ironman Kalmar i Challenge Roth) się przydadzą w wyborze „a gdzie tego ajrona za rok”.
Klagenfurt, stolica Karyntii, to niewielkie, acz urokliwe, miasto liczące 97 tys. mieszkańców. Znakiem szczególnym Klagen jest turkusowy kolor wody jeziora Wörthersee, a także piękny ryneczek, sporo renesansowej architektury oraz dużo ścieżek rowerowych. Klagen to także typowa austriacka kuchnia – mięso mięso mięso, tłusto tłusto tłusto, piwo piwo piwo – jeśli ktoś lubi takie smaki będzie zachwycony. A jeśli wręcz przeciwnie, to w kwestii jedzenia na mieście polecam szukanie knajp włoskich i nastawionych na turystów. Cóż, niestety stara podróżnicza zasada, by stołować się tam, gdzie lokalsi, tutaj (przynajmniej w moim przypadku) niespecjalnie się sprawdziła… No i jeszcze (sorunia, muszę to napisać, bo byłam totalnie tym zaskoczona) bardzo dużo Austriaków pali szlugi! W restauracyjnym ogródku byliśmy jednym stolikiem na dwanaście, który nie kopcił. Ludzie, serio???
Ironman w Klagenfurcie ma już długą historię. Czy wiecie, że zawody na pełnym dystansie rozegrane zostały w Karyntii po raz pierwszy w roku 1998? Co niektórych jeszcze na świecie nie było… Tradycyjnie już Ironman Austria odbywa się w pierwszym tygodniu lipca, kiedy to do Klagenfurtu zjeżdża nawet 4 tysiące triathlonistów z rodzinami.
Co sprawia, że zawody te cieszą się taką popularnością i że każdy szanujący się triathlonista powinien choć raz zaliczyć start w Karyntii? Niewątpliwie jest to przepiękna okolica, jeszcze fajniejsza trasa kolarska, fantastyczna atmosfera i profesjonalna organizacja oraz mityczna strefa mety w duchu „all you can eat and drink” (również z rodziną i bliskimi, dla których wynosi się jedzenie z namiotu). Ponadto są imprezy towarzyszące (bieg dla kobiet, mini triathlon „Company Triathlon”, biegi dla dzieci), że warto wybrać się tam z całą rodziną i spędzić na miejscu kilka dni dłużej lub pojechać na urlop dalej, do Chorwacji czy Słowenii.
Dojazd
Niewątpliwie dość prosty dojazd do Klagen sprawia, że jest to destynacja często wybierana przez polskich sportowców. Bez problemu można tam dojechać samochodem, i w zależności od tego z jakiego regionu w Polsce wyruszymy, na miejsce dotrzemy nawet po 8 godzinach. Jasne, że ceny benzyny nie ułatwiają sprawy, ale robiliśmy obliczenia uwzględniając pociąg (z 1 lub 2 przesiadkami) czy samolot, i jazda własnym samochodem, nawet dla 2 osób, była najbardziej opłacalna. W Klagenfurcie jest lotnisko, ale nie obsługuje ono żadnych linii z Polski, można kombinować z przesiadką w Wiedniu lub lecieć do Wiednia albo do słoweńskiej Lubljany, i stamtąd wypożyczyć samochód. Można, ale po co :) Zwłaszcza jak się jedzie z większą ekipą czy rodzinką, opcja własnego auta jest najbardziej rozsądna.
Zakwaterowanie
Tutaj za wiele nie podpowiem, bo sama rezerwowałam nocleg na 2 tygodnie przed zawodami, ale Google, Booking i Airbnb czekają :) Na pewno warto wcześniej coś zarezerwować, zwłaszcza, gdy chce się nocować w mieście i być blisko startu. Dla kamperowiczów jest duże pole campingowe zaraz przy strefie startu, więc tę opcję też fajnie uwzględnić (konieczna rezerwacja miejsca kilka miesięcy wcześniej). My zatrzymaliśmy się w apartamencie z Airbnb 12 km od centrum, na pięknym wzgórzu, z widokiem na góry i nawet z własnym 20-metrowym basenem (były partner gospodyni był triathlonistą, i kluczowe tu jest słowo „były” oraz jej słowa „don’t ask” wraz z gestem kręcenia palcem wokół czoła XD). Fuksem złapałam tę miejscówkę, gdyż była zarezerwowana przez innego zawodnika, ale niestety musiał on odwołać swój start w zawodach ze względu na wypadek. Jakby ktoś był zainteresowany – to bardzo polecam Tanję i jej ofertę.
Ostatnio bardzo sobie cenię sobie właśnie takie spokojniejsze miejscówki przed zawodami – cisza, balans, nic się nie dzieje… Pozostaje tylko człowiek sam, ze swoimi myślami, obawami i przedstartowymi strachami.
Trasy
Pływanie rozgrywane jest na jeziorze Wörthersee. Jest to prosta trasa po trzech bokach prostokąta plus ostatni kilometr płynie się w kanale, na brzegach którego rozstawieni są kibice. Bez problemu można dostrzec swoich ludzi oraz do im pomachać. Woda w jeziorze ma piękny turkusowy kolor i jak na akwen położony wśród gór potrafi się całkiem nieźle nagrzać. Wörthersee to ponoć jedno z najcieplejszych jezior w Alpach! U nas w sobotę przed startem temperatura wody wynosiła 25,5 st. co sprawiło, że pianki zostały zabronione. Warto uwzględnić to w wyborze miejsca do startu, gdy spytałam Tanję czy podobne lipcowe upały zdarzają się w Klagen dość często, odpowiedziała, że ostatnio jakby coraz częściej. Aczkolwiek patrząc na dane statystyczne, to średnia temperatura w Wörthersee nie przekracza latem 24 st. C. Podsumowując więc: woda może być ciepła, a może też być zimna :)
Bez względu jednak na to, czy pływanie będzie w piankach czy bez, będzie to bardzo przyjemne pływanie. Płasko, bez fal, w pięknej scenerii otaczających gór oraz hałasem kibiców zgromadzonych wokół kanału.
Warto jeszcze dodać informacje o długim dobiegu do T1 – nie powiem, że się nie zdziwiłam pokonując kolejny zakręt i tunel, a tu końca nie widać.
Trasa kolarska ma 1600 metrów przewyższenia, biegnie po jednej pętli w kształcie ósemki (w połowie zahaczymy o centrum Klagen, więc znowu można pomachać swoim) i jest zajebista. W większości mamy do dyspozycji szeroką dwupasmówkę, świetnie zabezpieczoną i chronioną przez wolontariuszy. Jasne, że są fragmenty z gorszym asfaltem, trzeba też wziąć poprawkę na przejazd przez kilka miasteczek (po kostce brukowej), na zjazdy z zakrętami i studzienkami kanalizacyjnymi, na których nie rozpędzi się człowiek wybitnie oraz na dziwne proste, które niby są w dół, a jednak o-oł są pod górkę. Ale przede wszystkim to przygotować się trzeba na dość konkretne podjazdy. Nie powiem, że nie byłam nimi zaskoczona, gdyż trasę w stylu „rolling” to zwykle podjeżdżam na blacie, a tutaj trzeba było czasem dość konkretnie depnąć i stanąć na pedały, a także wyraźnie zmienić przełożenia.
Czy jest to szybka trasa? Nie wiem co sądzą inni zawodnicy, ale wg mnie, dla dobrych kolarzy to może być fajna i szybka trasa, dla średniaków – czyli większości z nas, to trasa z kategorii wymagających, dla słabszych rowerzystów będzie to nawet trudny etap kolarski. Ale na pewno dla wszystkich będzie bardzo piękny! Górki, zameczki, lasy, domki i jeziorka – jest co oglądać i co podziwiać przez te 6 godzin w siodle.
Oczywiście, jak to na IM przystało, punkty odżywcze były bardzo dobrze zaopatrzone w wodę, izo, banany i żele oraz umiejscowione najczęściej na początku lub końcu podjazdu, więc bez problemu można złapać, co człowiek tylko potrzebuje. Od ok. 160 km trasa jest już w dół lub po płaskim, więc w głowie można sobie ułożyć, że dystans ma 160 km :) Choć oczywiście trasa jest domierzona w zasadzie co do centymetra. Sporo ludzi jechało z pełnych kołem, ale myślę, że przynajmniej połowa z nich, żałowała tego wyboru…
Z racji profilu trasy oraz jednej pętli, trasa ta nie sprzyja oszustom. Jasne, że miejscami się da (jak człowiek zdolny to i krótką koszulę osra, jak mawiała moja babcia), ale też jeździło sporo sędziów, dość stanowczych i surowych sędziów, więc parówkarzy przekieruję może do Warszawy lub Barcelony, tutaj wybitnie nie poszaleją.
Bieg z kolei jest płaski i również tutaj nie pokręcimy się za bardzo w kółko. Są tylko dwie pętle – z jednej strony dobrze, bo mamy tylko pętlę pierwszą i ostatnią, z drugiej jednak, ogranicza to kontakt z bliskimi na trasie i potrafi dłużyć się niemiłosiernie. Nawierzchnia w zdecydowanej większości asfaltowa, z małymi fragmentami kamyczków, kocich łbów (na ryneczku) czy chodnika. Biegnie się przez park, przez centrum, wzdłuż kanału oraz jeziora. No długo się biegnie :) Bardzo długo.
Punkty odżywcze wypasione: woda, izo, cola, red bull, słona woda, żele, banany, pizza, krakersy, owoce – czy będzie kiedyś ironman, na którym spróbuję choć połowy tych frykasów? Dla mnie standardowo liczyła się tylko woda woda woda. Nie było zorganizowanych punktów kibicowskich z muzyką, ścianą mocy itp. – klimat robili po prostu bliscy startujących zawodników oraz lokalsi polewający nas wodą ze szlaucha lub z wiader przynoszonych znad jeziora.
Strefa mety, jak to na dużych zawodach emzkropką, robi wrażenie. Dużo czerwieni, hałasu i ciar na plecach. Oraz ostatnie 10 metrów pod górę – nie wiem co brała osoba, która to zaprojektowała, ale musiało nieźle kopać! Ach, no i to oddzielenie człowieka od bliskich za metą. Nie znoszę! Człowiek tak bardzo chciałby się przytulić, popłakać, rzucić w ramiona, druga strona też usilnie przedziera się przez te zasieki i kraty, by spojrzeć, pomachać, pogratulować – a tu zamknięte! Nie ma! Wstęp wzbroniony. Nie można. I pewnie też dlatego, nie ma tam tłumów, każdy bierze medal, picie i arbuza i szybko idzie do swoich celebrować wspólny sukces.
Organizacja
Ponad 20-letnie doświadczenie w organizacji pełnego dystansu w Klagenfurcie widać na każdym kroku. Wszystko jest zaplanowane, oznaczone, wolontariuszy jest naprawdę dużo (w każdym wieku), że chyba każdy triathlonista czuje się bardzo zaopiekowany. A już najbardziej czuje się zaopiekowany w namiocie finishera (nie TYM namiocie), gdzie jest dużo jedzenia, picia (m. in. nielimitowanego bro) oraz wielki telebim na ścianie, gdzie nadal obserwować można zmagania na trasie pozostałych sportowców. Kumacie, że są nawet specjalne serwetki IM Klagenfurt? Niestety ja nie mam wielkiego apetytu po IM, więc nie bardzo na tym skorzystałam, ale jak ktoś ma spust i gastrofazę – to można sobie nawet całe wpisowe zamortyzować! Zwłaszcza, gdy lubi się mięso i raczej bardziej konkretne żarcie… Z namiotu finishera zawodnicy wchodzą i wychodzą, można nawet pójść do domu, umyć się, przespać, zgłodnieć i znowu wrócić – jedzenia i picia jest pod dostatkiem. No mówię, raj dla cebul! :)
Expo nawet spore, większość dużych firm działających obecnie w tri można było zobaczyć, pomacać, przymierzyć, czy nawet przetestować (Hoka). Na mnie to już nie robi wielkiego wrażenia (jest się już nieco zblazowaną triathlonistką hehe), ale widziałam, że ludzie robili tam całkiem spore zakupy, więc może i te ceny były dość atrakcyjne.
Zawody fajne i okolica piękna – nic tylko połączyć to z urlopem. Jak wspominałam, organizator zadbał, by inni członkowie rodziny również znaleźli coś dla siebie, poza tym Chorwacja i Słowenia blisko. Warto pomyśleć!
Czy jest coś co mi się nie podobało na tych zawodach? Ano jest. Otóż wyobraźcie sobie, że IM Austria nie honoruje naszych licencji PzTri i trzeba było wyrobić na miejscu ich lokalną za 20 ojro. Choć słowo „wyrobić” jest tutaj sporym przekłamaniem – płatność tylko gotówką, zero potwierdzenia, dostaje człowiek taki papierowy bilecik, z którym idzie po pakiet startowy, a które to potem bileciki wolontariusze znowu znoszą do „kiosku z licencjami”. Zero kasy fiskalnej ino metalowa skrzyneczka na kluczyk, żadnego odnotowania nazwiska, a że zdecydowana większość to zawodnicy zagraniczni, którzy zmuszeni byli zapłacić, to interes się kręci. Mam tylko nadzieję, że poszło na szkolenie młodzieży, a nie diety dla działaczy.
Jak wygląda to cenowo? Podstawowe koszty (bez jedzenia) przedstawiają się następująco:
- Wpisowe: 3200 zł
- Dojazd (benzyna, opłaty) na trasie: Kraków-Klagen-Kraków: 1400 zł
- Zakwaterowanie (2 osoby/4 noce): 2200 zł (tutaj można taniej)
- Licencja Tri Austria: 97 zł
- Skromne zakupy w Mshopie: 220 zł :)
RAZEM: 7337 zł
I jeszcze standardowo plusy dodatnie i plusy ujemne IM w Klagenfurcie. Dla niektórych plusy będą minusami i odwrotnie, zatem tutaj już pełna dowolność w uwzględnianiu wybranych aspektów.
Plusy:
- w miarę łatwy dojazd
- fajna i profesjonalna organizacja
- spokojne pływanie
- szybka / wymagająca / trudna trasa kolarska
- dużo miejsca w strefie zmian
- wypasiona strefa finishera oraz wieczorna impreza
- fajna opcja połączenia startu z urlopem + imprezy towarzyszące dla rodziny i bliskich
- duża konkurencja, wysoki poziom sportowy
Minusy:
- długi dobieg do T1
- szybka / wymagająca / trudna trasa kolarska
- mało jedzenia wege w namiocie finishera (jeśli już mam się do czegoś przyczepić)
- przekręt licencyjny
- duża konkurencja, wysoki poziom sportowy
To co, gdzie tego ajrona za rok?
Sprawdź inne polecajki zawodów w ramach BOradnika