Ja! I cierpliwość! JA! Ta, która szału dostaje, gdy czekać musi na kogoś dłużej niż 3 minuty. Która efekty chce mieć tu i teraz. Która prawie zawsze rozbabrze sobie świeży lakier na paznokciach, bo ileż można czekać, aż wyschnie? Tak więc ja muszę być teraz cierpliwa. Nieźle sobie to ktoś tam na górze wymyślił, mam nadzieję, że bawi się dobrze, a ja dostarczam mu naprawdę wyrafinowanej rozrywki. Normalnie staram się jak mogę!
Gdzieś przeczytałam, że cierpliwość jest najgorszą formą rozpaczy. Racja. Bo naprawdę jestem już na skraju załamania nerwowego, wszechogarniającej bezradności i smutku. Ale wkurwu też! Bo czy długo tak mam jeszcze? Dlaczego ja? Aaa!
Jak się pewnie domyślacie, chodzi o jaknogę… Miałam to przeżywać wszystko w samotności, zamartwiać się i smucić w pojedynkę oraz płakać do poduszki. Nic głośno nie mówić, a tutaj standardowo zgrywać super BOhaterkę. No ale bez jaj stwierdziłam, od czegoś mam przecież ten blog. I Was, nie? Pojojczę sobie we wpisie, a potem popłaczę ze wzruszenia nad komentarzami poniżej, że nie martw się Bo, że wrócisz mocniejsza, że przecież kto jak nie ty, że to tylko noga, a nie z takich tarapatów wychodziłaś już przecież. Popłaczę więc, podziękuję za wyrazy współczucia, zalajkuję co fajniejsze. Poprawi mi się humor chociaż na 5 minut. Wy wrócicie do treningów, a ja ocierając łzy znowu łapać będę pion na tym cholernym berecie do ćwiczeń…
Poza tym ostatnio dowiedziałam się, że moje nieszczęścia są pożywką dla szczęścia innych ;) (mryg!), więc niech będzie, skoro mogę jeszcze komuś poprawić tym wszystkim humor. Why not. Generalnie jest źle i nic nie zapowiada się, aby mogło być lepiej. A sytuacji nie ułatwia fakt, że nie za wiele wiadomo, łącznie z tym, że sama już nie wiem co jeszcze powinnam zrobić, gdzie uderzyć, jak się prześwietlić czy zdiagnozować…
Jaknoga nie chce się naprawić. NIE I JUŻ! Mimo, iż zrośnięta, a leczenie zakończone ponad miesiąc temu, ona nie chce być zdrowa. I boli. Po pierwszym falstarcie, kiedy wydaje mi się, że za szybko ruszyłam z kopyta i musiałam na nowo zwolnić i odpocząć, drugi raz rozegrałam już znacznie rozsądniej. Pobiegałam dwa razy (mniej i wolniej), było dobrze, ale trzeciego człapania jaknoga już nie pozwoliła mi dokończyć i kazała spacerkiem wrócić do domu. Do mokrej poduszki. Fizjo trochę bezradny, mówi że to mięśnie nie kość i nakazuje ćwiczyć. Lekarz zaleca specjalistyczne wkładki, a ja się już tyle o nich nasłuchałam, że więcej mogą zrobić szkody niż pożytku, że w sumie nie wiem, czy warto… Ćwiczę. A jakże. Naprawdę katuję te moje nóżęta i pośladki ćwiczeniami. Jak nie ja. Ale powoli tracę już wiarę i zawziętość. Minęło ponad 4 miesiące. A może to nie noga mnie boli, tylko w głowie coś sobie ubzdurałam i wymyślam? Zaczynam mieć kurwa tego dość.
Pięknie o walce z kontuzją napisała Ava. Mądre słowa, fajne rady i pewnie warto skorzystać oraz wdrożyć to wszystko w życie. Tylko, że ja w dupie mam motywacyjne hasła! Chcę biegać! Chcę mieć dwie zdrowe nogi! Chcę móc planować przyszły sezon! Ostatnio wszędzie tylko daję – wreszcie chcę coś dostać! Chcę znowu iść (biec) do przodu, a nie tylko BYĆ CIERPLIWĄ!
Nie wiem co robić. Czekać? Więcej ćwiczyć? Biegać na przełamanie? Odpoczywać? I jak długo jeszcze? Miesiąc? Rok? Dwa? Aaa! Tak bardzo nienawidzę nie wiedzieć! Tak bardzo nienawidzę cierpliwości!
A tymczasem jedyne co wiem, to kurde to, że muszę być cierpliwa. Pozdrawiam górę.