Gdyby to był blog Krasusa, tytuł wpisu mógłby brzmieć: „Ten, w którym nie startuję, ale jaram się zawodami jak nigdy”. Po raz pierwszy chyba bowiem opiszę i zrelacjonuję zawody, w których nie startowałam, ale które podbiły moje serce i wybitnie zasłużyły na ten wpis. W których się zakochałam, chcę wrócić za rok i na dodatek zachęcić innych, bo naprawdę impreza równie fantastyczna co mega trudna oraz wymagająca.

Oravaman. Słowacja, Tatry Zachodnie
Dystans: 1/2 IM (2 km swim, 90 km bike, 21 km run)

Dlaczego na Oravamanie nie startowałam, wszyscy wiemy. Nie płaczemy już z tego powodu, nie jojczymy. Życie. Oczywiście żal, bo mieliśmy tam z Krisem startować wspólnie, on miał mi dołożyć na rowerze, a ja potem odrabiać straty na zbiegach. Skończyło się na tym, że kiedy on ómierał na bajku, ja w pełnym słońcu kibicowałam, darłam się jak opętana oraz rzecz jasna dzwoniłam dzwonkami mocy ino iskry leciały i wcale nie byłam tymi czynnościami mniej zmęczona niż triathloniści napieraniem, a może nawet bardziej.

Dzwonki mocy
Dzwonki mocy (medale z moich pierwszych zawodów skiturowych)

Oravaman to przede wszystkim zajebiście trudna trasa. Ponoć jedna z najtrudniejszych na dystansie 1/2 IM w Europie. Przewyższenie 3300 m, z czego sam rower to 2300 m up, bieg przez górę Rakoń (1876 mnpm), a pływania regulaminowo 2 km, czyli też jakby pod górkę. To również zajebiście piękna i widokowa trasa w Tatrach Zachodnich. Zawody marzeń, zwłaszcza dla kochających góry, którzy dodatkowo (jak ja) wyznają zasadę „im trudniej, tym lepiej” oraz „im bardziej boli i większy wkurw w trakcie, tym radośniejsza radość oraz szczęśliwsze szczęście na mecie” :)

Triathlon płynie/kręci/biegnie z punktu A do punktu B, a więc T 1, T2 oraz meta zlokalizowane były w różnych miejscach. Zawodników dowieziono na miejsce startu autokarami odjeżdżającymi spod bazy zawodów (Zuberzec, Pensjonat Pribisko). Podobnie przetransportowano do T1 rowery i do T2 rzeczy na bieg, które należało „zdać” poprzedniego dnia po odprawie. Sam transport sprzętu zorganizowany perfekcyjnie. Rowery pakowane do ponumerowanych ciężarówek, każdy rower oddzielony od poprzedniego grubą gąbką i wolontariusze traktujący maszyny niczym kruchą porcelanę z należną jej troską, ostrożnością i uwielbieniem. Wszystko oczywiście odpowiednio udokumentowane, sfilmowane i podpisane. Wzorowo.

IMG_3941
Tak to mniej więcej wyglądało

Zawodnicy po dowiezieniu ich ranem nad Jezioro Orawskie, zastali swoje rowery umieszczone już w T1, na stojakach w odpowiednio ponumerowanych miejscach. Można było wówczas dokończyć przygotowania, ubrać się w piankę, popozować do zdjęć, rozgrzać. Co ważne (w tym roku dla mnie najważniejsze), na miejsce dowiezieni zostaliśmy również my – kibice i stamtąd dalej przerzucano nas autokarami na kolejne punkty widokowe na trasie (bilet na wszystko w cenie 3 euro). Autokary odjeżdżały co jakiś czas i bez problemu można było się załapać na odpowiedni dla siebie (i swego zawodnika) kurs. Proste i genialne!

Pływanie po trójkącie na dwóch okrążeniach (okruhach). Nie wiem jak dla triathlonistów (nigdy tak nie pływałam), ale dla widzów i kibiców takie rozwiązanie z pętlami jest świetne. Niektórzy zawodnicy wychodzili wręcz na brzeg, machali do publiczności, kłaniali się, posyłali buziaki wprawiając, zwłaszcza żeńską cześć widowni, w dzikie rozentuzjazmowanie :) Oj, fajnie było to obserwować i motywować ich do walki. Dzwonki mocy rozgrzały się do granic możliwości.

11207290_917260761672500_6363395373932728653_n
Fot. Oravaman.sk

Rower to mega trudna trasa o przewyższeniu 2300 m. 2 pętle. Widziałam ją z okien autokaru dla kibiców i było mi normalnie słabo na widok tych ciągnących się kilometrami podjazdów. 8%, 12%, 10%, 8%… Góra, góra, góra, dół, góra, góra, dół, serpentyny i zakręty. Trasa killer. Piękne krajobrazy po części rekompensowały trud i zmęczenie, ale dobrze wiemy, że podczas ścigania czy ómierania mało kto ma ochotę na podziwianie okolicznej przyrody. A ostatni 12 kilometrowy podjazd do T2 o nachyleniu 12% był ponoć przysłowiową kropką nad i w haśle: „zajebIście trudna”, choć dla niektórych to gwoździem do trumny raczej, zwłaszcza w 35 stopniowym upale. Jakość asfaltu bardzo dobra, w skali od 1 do 6, oceniana jest na 5+. Notę pogarsza tylko ok. 10 km ostatniego podjazdu, który ponoć był wybitnie dziurawy. Zawody rozgrywały się przy zamkniętym ruchu drogowym, a trasa oznakowana była jak dla ślepców.

Na pętli trasy rowerowej zorganizowany był punkt odżywczy, co oznaczało możliwość doładowania energii na 25, 50 i 75 km trasy. Woda i izo w bidonach (skądinąd fajnych, mam 2) podawanych przez wyszkolonych wolontariuszy (a raczej w skąpo odziane z racji upału wolontariuszki), żele oraz banany. Pod dostatkiem. Przy tym punkcie zorganizowany był również punkt kibicowania. Oj, zrobiłam tam chyba ze trzy życiówki :)

11709634_917260751672501_2644013543682802717_n
Czy każdy widzi serpentynkę? Fot. Oravaman.sk

Pamiętam Karkonoszmana, którego chcąc nie chcąc porównuję jakoś do Oravamana. I z całą moją sympatią do Ojca Dyrektora Gudosa, z niezapomnianymi przeżyciami i karkonoskimi wspomnieniami, które wciąż mam sercu i miejsca jakie triathlon ten zawsze będzie zajmował na liście moich „startów życia”, tak jednak, zawody polskie w zestawieniu ze słowackimi wypadają dość słabo… Wymagany przez Karkonoszmana własny i obowiązkowy support – z jednej strony dodaje kilku punktów w skali trudności i hardcorowości, z drugiej jednak zwalnia organizatora z troski o zawodnika i konieczności zapewnienia mu opieki na trasie. Nie musi dbać o punkty odżywcze wraz z zaopatrzeniem, nie musi werbować, szkolić i doceniać wolontariuszy oraz pilnować czy wszystko jest ok. Na Oravamanie to priorytetowe traktowanie zawodnika widać było na każdym kroku. Zawodnik najważniejszy.

W T2 zorganizowany był następny punkt odżywania a w nim: słodkie drożdżówki, banany, słone ciasto francuskie i paluszki, orzeszki ziemne, prażona słonina (!) oraz woda, izo i (nie może być inaczej) kofola! Dla samych tych smakowitości (no dobra, może oprócz słoniny) warto było tłuc się 90 km na bajku.

Fot. Oravaman.sk
Fot. Oravaman.sk

Bieganie. Trasa biegowa wydaje się być łatwiejsza od karkonoskiej. Wystarczyło „tylko” wdrapać się na Rakoń (750 m w górę na 2 km), by potem już – zaliczając jeszcze jedno (250 metrowe) podejście – falująco i z małymi hopkami zbiegać górskimi szlakami do mety. Zbiegi, czyli to, co dzwoneczki lubią najbardziej… Na trasie biegowej również były punkty odżywcze. I to nie jeden czy dwa, ale cztery lub pięć nawet, włącznie z punktami w miejscach dość trudno dostępnych, gdzie wodę, kofolę i drobne przekąski wolontariusze po prostu musieli sami wtaszczyć na plecach pod górę. Oznakowanie trasy bardzo dobre, a widoki ponoć zjawiskowe.

DSC_0367-2
Widoczki. Fot. Oravaman.sk

Meta. Strefa mety usytuowana przy Pensjonacie Pribisko (zarówno pod gołym niebem jak też w namiotach oraz w samym pensjonacie) obfitowała w moc atrakcji. Oprócz wielkiego i ciężkiego medalu, na finisherów czekały baseny z lodowatą wodą do schłodzenia nóg, pakiet ratunkowy (cola, jakiś napój, dwa batony) oraz pod dostatkiem wody, drożdżówek, ciasta francuskiego i bananów. A potem jeszcze dwudaniowy posiłek regeneracyjny na wypasie (również w wersji wege) podany na normalnych, a nie plastikowych talerzach, razem w podwieczorkiem. Czego chcieć więcej?

Bezpieczeństwo. Od razu widać, że zawody robią ludzie, którzy mają pojęcie o górach i triathlonie. Odpowiednie zabezpieczenie medyczne to oczywisty standard, podobnie jak mocno strzeżone strefy zmian wraz z punktem odbioru całego sprzętu przy mecie (po rowery nie trzeba było jeździć samemu do T2 jak było na Karkonoszmanie, tylko organizator zapewniał transport i wydawał je potem dokładnie kontrolując zawodników w takiej mini strefie zmian zlokalizowanej na ogrodzonym korcie tenisowym przy pensjonacie). Wyścig kolarski odbywał się przy zamkniętym ruchu drogowym, a z racji upałów zwiększono liczbę punktów odżywczych na trasie biegowej. Ponadto kiedy rozszalała się burza, zamknięto zawody i ściągano ostatnich triathlonistów z gór, aby nie narażać ich na niebiezpieczeństwo. Dobro zawodników przede wszystkim.

Szczegóły szczególiki. Już tak mam, że zawsze bardzo doceniam te rzeczy małe i najmniejsze. Oczywiście ciekawa i trudna trasa, przepiękna sceneria oraz perfekcyjna organizacja są najważniejsze, ale często właśnie takie drobne smaczki nadają całej imprezie dodatkowego blasku. Wieczorna biesiada dla zawodników i ich rodzin obfitująca w mięsiwa wszelakie i przepyszny (oj, pyszny) świeży chleb? Bez żadnych dodatkowych opłat. Biesiada dodam, połączona z dyskoteką i słowacką (LOL!) muzyką na żywo. Tradycyjne (tj. na papierze) zdjęcie każdego zawodnika z mety w okolicznościowej ramce, do wzięcia sobie również za free na pamiątkę? Autobus dla kibiców. Przemyślany pakiet startowy, w którym zamiast koszulki, fajny ortalionowo-techniczny bezrękawnik na rower lub bieganie + noski ocieplacze na buty rowerowe do kompletu? Transport rzeczy ze startu, T1 i T2 do strefy mety. Konfenansjer na starcie i mecie. Ścianka Oravamana do robienia sobie zdjęć. Regionalny koloryt na punktach odżywczych (kofola, prażona słonina itp. oraz panie w strojach ludowych). Zawody dla dzieci w przeddzień triathlonu, a podczas jego trwania również specjalna strefa szaleństw dla najmłodszych. Aha, i jeszcze jakby ktoś nie czuł się na siłach, by ukończyć zawody na dystansie 1/2 IM, w tym roku (i zapewne też w przyszłych, gdyż cieszyło się to dużym zainteresowaniem) zorganizowano także dystans krótszy tzw. hobby (1 km swim, 37 km bike, 14 km run). Była też konkurencja sztafet.

Borze, ale powstaje piękna laurka, nie? To może jeszcze dodam, że Oravaman kosztuje 70 euro (a więc ok. 290 zł). Dla porównania Karkonoszman wycenia się na 500 zł, a Tatraman 500-700 zł. Pytania?

I jeszcze może słówko o poziomie zawodów. No wysoki bardzo. Nie było tam zawodników przypadkowych, a na odprawie liczba koszulek finisherów IM na metr kwadratowy wynosiła chyba ze cztery :) Generalnie na Słowacji zawody triathlonowe, które zyskały szeroką popularność znacznie wcześniej niż w Polsce, stoją na wysokim poziomie. Aż miło popatrzeć na łydki oraz nakręcane nimi maszyny. Oj, uwierzcie mi dziewczyny, miło!

Ilu dzwonków brakuje na obrazku?
Nie pytajcie komu bije dzwon…

Oravaman to zawody tworzone z pasją i widać to na każdym kroku. Przez triathlonistów i dla triathlonistów. Oczywiście nie neguję modelu biznesowego imprez sportowych nastawionych na zysk, tam również wszystko jest idealne, dopięte na każdy guzik (w Gdyni wcześniej czy później wystartuję!) i one również są dla nas. Ale jednak bliżej mi do tego typu inicjatyw, gdzie zawodnik jest kumplem od wspólnej pasji, przyjacielem, a nie tylko towarem i narzędziem do zarabiania pieniędzy.

I choć w tym roku wieszał się system przy rejestracji, tak wielu było chętnych do wystartowania, a w przyszłym zapowiadane jest losowanie, więc różnie może być z dostaniem się na listę startową. Oraz rzecz jasna nie mogę obiecać, że sobie znowu jakiejś krzywdy nie zrobię. Tak mimo wszystko, w 2016 r. ja znowu chcę na Oravamana! Oczywiście już nie dzwonić, tylko wylewać pot na podjazdach, zaciskać zęby na zbiegach i w duchu powtarzać sobie „nigdy więcej”. Ktoś ze mną?

Aha. I wymyśliłam sobie, że każdą imprezę tri, na której teraz będę (w roli zawodnika lub kibica, ale wnikliwego i dociekliwego) oceniać będę za pomocą gwiazdek (dzwoneczków). I powstanie w ten sposób Subiektywny Ranking Imprez Triathlonowych (SRIT), który – mam nadzieję – pomoże kiedyś innym w wyborze fajnej imprezy, bo często też o to pytacie.

I już oczami wyobraźni widzę, jak wszyscy organizatorzy spinają pośladki i tuż przed rozpoczęciem zawodów spanikowani gadają między sobą: Obyśmy tylko zdobyli pięć dzwonków u Bo! :)

Subiektywny Ranking Imprez Triathlonowch. V Oravaman 2015
 KRYTERIUMOPIS
(na przykład i między innymi)
OCENA
Przygotowanie trasywybór trasy, dokładność pomiaru, bezpieczeństwo na trasie, zamknięty ruch drogowy, oznaczenie, jakość asfaltu, czystość brzegu i wody, kurtyny wodne podczas upałów, atrakcyjność trasy5
Punkty odżywczeodpowiednia liczba punktów, zaopatrzenie, wystarczająca ilość picia i jedzenia, jakość obsługi5
Zabezpieczenie strefy zmianochrona, weryfikacja zawodników, bezpieczeństwo sprzętu, dodatkowe zabezpieczenia (zdjęcia, legitymowanie, kamera)5
Pakiet startowywypaśność, zawartość, kreatywność5
Sędziowaniewidoczność sędziów, egzekwowanie kar, skuteczne interwencje, literalne przestrzeganie regulaminu5
Zaplecze i strefa mety parking, toitoie, zabezpieczenie medyczne, konfenansjerka, baseny, posiłek regeneracyjny, strefa relaksu, sprawne zakończenie zawodów5
Cenastosunek ceny do jakości oferty5
Klimat imprezy, komunikacja, podejście do zawodnikaindywidualne odczucia i wrażenia, komunikacja z organizatorem przed, w trakcie i po zawodach, możliwość przepisania pakietu, jasna informacja, miła i kompetentna obsługa, oprawa zawodów, punktualność5

  5

Ocena SRIT: 5 dzwonków!!!

About the author

BO. Lub jak mawiają inni Bożena triathlonu. Biegam, pływam, kręcę i kocham góry. A swoje sportowe przygody opisuję tu. Zostań, poczytaj, skomentuj, przynajmniej jest śmiesznie.