Otwieram oczy myślę Rzeźnik. Maluję paznokcie, czytam Dołęgowskich, rolluję swoją biedną łydkę, myślę Rzeźnik. Jem, biegam, jadę na rowerze, robię pĄkuce, myślę kurde Rzeźnik. Zasypiam, myślę Rzeźnik i choć jeszcze mi się gość nie śnił, to zapewne przyjdzie też czas na koszmary. I cały czas dumam tylko, jak jak tego Rzeźnika przebiegnę.

Wiem, znowu będzie, że jojczy i płacze, a potem dostaje piątkę… (nie cierpię tego tekstu). Ale przysięgam, to nie jest zwykłe jojczenie. To jest jojczenie inne niż wszystkie! Pełne obaw, wiary i niewiary w siebie, lęku przed odpowiedzialnością za wynik zespołu, prawdziwego strachu przed tym, co Bieg Rzeźnika zorganizuje mojemu ciału i co moje ciało zorganizuje mi…

DSC_000002
Połoniny. Fot. Krasus

Od początku roku przebiegłam blisko 1000 km. Sporo w terenie, również w Bieszczadach, zrobiłam maraton i mini ultramaraton. Wiele przewyższeń zaliczyłam też na skiturach, co widzę, że nawet spox przełożyło się na siłę i podejścia. Uczciwie trenowałam (no ok, może poza styczniem, kiedy chyba po prostu musiałam się wylogować), ale czy dobrze i wystarczająco to robiłam? A co to w ogóle znaczy dobrze i wystarczająco, jak człowiek oprócz biegania ma jeszcze dwie inne dyscypliny sportu, trenuje sam, a jedną z najulubieńszych jednostek treningowych bywa często regeneracja?

Za 10 dni zrobić mam kurde 78 km, pokonać 3235 m podbiegów i 3055 m zbiegów. Wraz z moim rzeźnickim partnerem Krasusem w teamie Natural Born pĄpkins. Po raz pierwszy w życiu przebiec mam coś więcej niż 53 km! I pewnie nie robiłabym dramatu, gdybyśmy z Krasusem mieli na to 15 godzin i 58 minut… Ale mamy znacznie mniej, bo moja ambicja, a jego moc i siła każą nam to zrobić znacznie szybciej i lepiej. I jeśli już nie wyprzedzić Dołęgowskich (haha, taki sytuacyjny żarcik), to po prostu pobiec najlepiej jak tylko się da i najdoskonalej jak tylko potrafimy…

cqmjbMWPxjCxEHaUCflwetRTMHAlG78KQa_IIdIwUps
Natural Born pĄpkins trenuje i pozuje :) Fot. Paweł S.
Myślę Rzeźnik czuję strach

Najbardziej to chyba boję się BOmby. Takiej bomby, że odetnie mi całkiem moc, położę się pod drzewem lub na zboczu połonin i mój organizm powie „game over”. Co wtedy będzie? Jak i czy się pozbieram? Co zrobi Krasus? Biedny.

Boję się też tak długotrwałego wysiłku. Do tej pory na trasie zawodów najdłużej spędziłam 7 godzin i 15 minut na Karkonoszmanie. Ale tam były trzy dyscypliny, a ostatnia jeszcze z bardzo pomocnym supportem. Jak biec przez kilkanaście godzin non stop i dobrze rozłożyć siły? Ile pić? Co jeść? Jak zrobić siku? :) Lub coś innego. Jak zareagują moje mięśnie, kolana, czwórki? Czy będą chciały się jeszcze cokolwiek słuchać?

Że zawiodę Krasusa. Że się pokłócimy. Że będę na niego fukać i krzyczeć. Bardzo się tego boję. Choć został już chłopak uprzedzony i przygotowany na to, co go może czekać – że płacz, jojczenie i fukanie – tak mimo wszystko, nie chciałabym sprawić mu zawodu i być dla niego niemiła. Nie zasłużył.

I jeszcze masy innych rzeczy się boję. Że zbyt ambitnie zacznę i padnę przed połową dystansu. Że kontuzja – od kilku tygodni walczę z jakimś dziwnym, shin splitowym urazem łydki – nie pozwoli dać mi z siebie 100%. Że wypierdzielę się na zbiegu i wybiję zęby, bo wciąż jednak, wprawdzie dość głęboko, ale siedzi we mnie wspomnienie i strach, że znowu polecę na ryj. A co będzie, jeśli się wyda, że nie jestem żadną Super Bo, tylko mała i słabą Bożenką, co ma tylko wybujałe ego oraz marzenia nie nadające się do realizacji?

DSC_1287
Mocząc nogi w strumyku obok przyszłej mety Rzeźnika. Myślę. Fot. Krasus

Trudno opisać, co kotłuje mi się w głowie i sercu, teraz, kiedy myślę Rzeźnik. Jakie emocje, gdyż w sumie to po raz pierwszy od blisko 4 lat biegania i 2 sezonów triathlonowych, tak dziwnie boję się, jednocześnie cieszę na wyzwanie oraz tylu nie znam odpowiedzi…

Przypominam sobie strach przed pierwszym maratonem, odtwarzam w myślach niepewność i determinację towarzyszące debiutanckiemu startowi w triathlonowej połówce. Wspominam jak potrafiłam walczyć i zaprzyjaźniać się z bólem oraz kryzysami. Czytam w komentarzach, jaka to jestem zajebista i boska. Ale wszystko to, nawet pomnożone razy dwa i podniesione do potęgi czwartej, nie odda szalejącego we mnie teraz tsunami emocji i obaw.

Myślę Rzeźnik i…  chciałabym zobaczyć team Natural Born pĄpkins szczęśliwie wbiegający na metę. Na razie niestety raczej tego nie widzę…

Ale kurde zobaczę! Prawda Krasus?

About the author

BO. Lub jak mawiają inni Bożena triathlonu. Biegam, pływam, kręcę i kocham góry. A swoje sportowe przygody opisuję tu. Zostań, poczytaj, skomentuj, przynajmniej jest śmiesznie.