Oj, będzie się działo. #WyzwanieNBR
Poza tym od dawna już przecież o tym marzyłam.
A więc #WyzwanieNBR przyjęte. Rękawiczka podniesiona i włożona na (niebolącą) rękę. Przede mną mnóstwo, oj naprawdę mnóstwo, mam nadzieję, że przyjemnej jednak pracy. Poprawić wytrzymałość i szybkość trzeba. Sprawniej przemieszczać się pod górę. Nad głową też popracować trochę, a przede wszystkim to ja w zdrowiu i całości dotrwać do tego Rzeźnika muszę i nie wypierdzielić się gdzieś po drodze lub też w międzyczasie, prawda? Kurde, to może być najtrudniejsze w tej całej zabawie, stwierdzam.

Najpierw ze skrzynki wyciągnęłam tajemniczy list wzywający mnie do stawienia się dnia następnego pod jakąś kapliczką.

Potem pakowanie, podróż od świtu wraz z żelkami na masce saaba oraz spotkanie z chłopakami: Krisem, 2 Pawłami i 2 Marcinami, w tym 1 Marcin Don’t stop me now i 1 Krasus. Oraz kolejna wskazówka

W drodze na szczyt Łysicy było raz jesiennie, raz zimowo i – ku zaskoczeniu wszystkich – wcale nie piździło jak w kieleckim! Ostatnia prosta i walka o – jak się okazało – najważniejszą kopertę.

Ups. Przerwało się temu kopertu. Ale list da się przeczytać.

Omamo! Bieg Rzeźnika! Jak to przeczytałam, to tak gruchnęłam głową o kamień, że ponoć echo się po lesie poniosło. Guz na głowie jak za dawnych przedszkolnych czasów! A potem skoro nie rywalizacja to zgoda i współpraca. WITAJ PARTNERZE KRASUSIE!

I jeszcze trzygodzinna wycieczka biegowa całą bandą. Pierwsze słowa na nasz widok, jakie padły z ust owych przebierańców „Ooo, jacy brzydcy” :) A na koniec pamiątkowe zdjęcie brudnych butków, bieszczadzki prezent dla Krasego (ja tam wolę Ursę, ale się chłopak uparł) i powrót do domu.