O takie były chmurzyska |
Na szczęście jakąś godzinę przed startem przestało padać, zrobiło się ciut cieplej, a i te chmury zmieniły barwę na nieco mniej koszmarną. A może to tylko dlatego, że ubrałam swoje pomarańczowe oksy? Albo że jednak lubię ten triathlon i zaczęłam czuć przedstartową ekscytację? I że dajcie mi go tu wreszcie, ten triathlon? Hę?
Jest nad czym pracować w zakresie nawigacji… |
Pływanie wyszło mi bardzo bardzo. 1,5 km w 31:24, można klaskać. W sumie za T1 też (1:37). Nabiera się doświadczenia, nabiera. Dobrze, że Krasus tego nie czyta…
Za podjazdem zazwyczaj jest zjazd, tak też było w tym przypadku. Asfalt gładki, samochodów prawie zero (a zawody odbywały się przy otwartym ruchu drogowym), delikatne zakręty. Podoba mi się. Do tego stopnia, że nie tylko nie hamuję (ja!), ale nawet dopedałowuję sobie, czujecie? A kiedy już pedały nie działają nawet na najwyższym biegu, to zgodnie z instrukcją przesuwam tyłek za siodło, przód siebie daję nieco niżej i dawaj nura w dół. Ale fajnie! Rower na treningu jest cudowny, ale dopiero na zawodach jest tak naprawdę zajebisty. Takie odkrycie. Choć i tak minął mnie na zjeździe jakiś jeden triathlonista :( Potem pytałam chłopaków jaka może być tego przyczyna, i powiedzieli, że to dlatego, że jestem za lekka. Okej, przyjmuję takie wytłumaczenie, okej… :)
A taki był profil trasy rowerowej |
Od 25 km było już z górki. Dosłownie i w przenośni (raz mi się tylko pomyliła droga i musiałam zawracać). Na 38 km zjadłam kolejny żel, by mieć moc na bieg i radośnie udałam się do strefy zmian.
Uciekająca
A taki outfit na pudło. Koszulka z napisem „dziadostwo” ;) |
Wynik fajny, jestem bardzo zadowolona, ale nie oszukujmy się, to najwyższe pudło (przepraszam, pieniek) jest dosyć przypadkowe. Wystarczyłoby, że utalentowana młodzież zamiast w sprincie wystartowała w olimpijce i tyle byłoby ze szczęścia. Albo, gdyby rozwiązała mi się druga sznurówka. Albo gdyby był mokry asfalt i padał deszcz. Co jednak nie zmienia faktu, że radość jest i to ogromna! O-gro-mna! Cieszę się też, że widzę efekty treningów (dziękuję trenerowi). Lepiej jest z pływaniem, a z rowerem to już naprawdę inna galaktyka w porównaniu z tym co było 2 miesiące temu. Aż strach pomyśleć ile bym ujechała, gdyby nie ten wiatr… ;) Same zawody, mimo drobnych organizacyjnych potknięć, bardzo mi się podobały, świetna atmosfera, sympatyczni wolontariusze, głośni kibice, miłe towarzystwo (dziękuję Darkowi za transport) oraz lejący miód na serce triathloniści zaczepiający mię pytaniem „czy to ty jesteś Bo?”, „fajny blog” (pozdrawiam). Noo, to ja!
Czyli znowu wracamy do punktu wyjścia. Normalnie boska jest ta Bo :)
====
Najwolniejszy, sklasyfikowany pan (poza limitem wprawdzie, ale jego rezultat widnieje w oficjalnych wynikach) ukończył IV Frydman Triathlon z czasem 3:45:05. Zatem najtrafniej różnicę wytypował DarkTri (myląc się zaledwie o 4 minuty) i do niego wędruje nagroda. Gratulujemy!