Dobrze, że mam tego bloga, to jest się gdzie wygadać, bo w domu ostatnio przestałam być słuchana, że niby ileż można o tym triathlonie. Ano można sporo, a nawet jeszcze więcej. Choć i tak piszę ciut mniej (wybaczacie), bo przede wszystkim trenuję. Zagadka. Ile tygodniowo?
a) 8-10 godzin
b) 11-13 godzin
c) 14-17 godzin
d) 18-20 godzin
e) nieważne ile, na pewno za mało ;)
Kto odgadł prawidłowo, może w nagrodę pobiegać interwały. Byle mocne i na krótkiej przerwie, bo przecież u mnie nagrody zawsze są najlepsze.
Od momentu, gdy głośno obwieściłam światu swoje triathlonowe marzenia i cele, wówczas jeszcze dość mgliste i mało skonkretyzowane, minęło 127 dni. Wtedy naprawdę, naprawdę nie miałam pojęcia w co ja się pakuję. Gupia Bo. Nie zdawałam sobie sprawy jak wiele muszę się nauczyć, wypytać, wytrenować i wymęczyć. I czasem jak bardzo zmasakrować na treningu. Oraz ile rzeczy kupić, chyba zrobię o tym osobny wpis, albo i nie zrobię, bo i tak trudno uwierzyć. Nie sądziłam również, że tak mnie wsyśnie ten triathlon. Noo, wsysło na maksa, a przecież to dopiero początek.
Za tydzień z kawałkiem mój pierwszy start triathlonowy. Na Wykopie już było, ale przypomnę, że razem z innymi celebrytami atakuję Iron Garmin Triathlon w Malborku (1/4 IM). Rany. Jak ja nic nie wiem o sobie na tym starcie! Nic nie wiem! Nic! Nic, nic, nic!
- jak popłynę w tej piance, o ile przetrwam 'washing machine’ na początku i się nie zgubię później gdzieś po drodze,
- jak się ogarnę w przebieralni, na pewno czegoś zapomnę, pomylę kolejność lub wskoczę nie na swój rower, co zapewne uczynię też zbyt wcześnie,
- czy sobie z Kubą poradzimy, wiem, będzie wolno, pytanie tylko jak wolno i czy bez usterki lub niedajborze wywrotki,
- jak z piciem i jedzeniem na trasie, obym tylko nie zapomniała z wrażenia,
- jak rozłożyć siły startując w trzech dyscyplinach? a może w ogóle nie rozkładać, tylko po prostu gnać przed siebie, w końcu to 'tylko’ ćwiartka? a tak generalnie – to czy wystarczy mi tych sił
- i oczywiście pogoda.
Nic nie wiem! O przewidywanym wyniku nie wspomnę, choć w sumie mogę się wygadać, że marzy mi się czas poniżej 3 godzin. Ambitnie?
Ha! Ale jest jedna rzecz, którą wiem! Strój! Wiem w co się ubrać, eureka, naprawdę! W mój nowy, jednoczęściowy (!) strój startowy Kiwami, czarny z czerwonymi (pod oponki dobrałam) wstawkami. Próbowałam już nawet w nim jeździć na bajku i… bajkowo niestety nie jest. Ta pielucha to nawet pieluszką nie jest. Ot, wacik taki do demikajażu, który może w pływaniu i bieganiu nie przeszkadza, ale za to w kręceniu tyłkowi też specjalnie nie pomaga. Poza tym, to jest obcisłe! Co z tego, że wygodne i nie podwiewa, jak jest megaobcisłe! Każdą fałdkę i kość widać, mam nadzieję, że jakoś się z tym oswoję, choć na razie, chyba raczej na pewno nie.
Czy zrobiłam dużo i wystarczająco pod ten triathlon. I tak i nie. Owszem, sporo trenowałam (od stycznia: ponad 1000 km biegiem, 1130 km na rowerze + 34 godziny na stojaku i 105 km pływania oraz odpoczynek, żeby nie było), ale niestety bez głowy i jakiegoś konkretnego planu, a gdzie nie spojrzę i nie przeczytam, tam każdy ma swojego indywidualnego coacha. Poza tym pogoda pokrzyżowała plany, za późno wyjechałam na rower, za późno zaczęłam ćwiczyć zakładki, o pływaniu w ołpen łoter nie wspominając. Bo! Ale to przecież tylko ćwiartka i start na przetarcie mówią, jak zwykle przesadzasz, nie dramatyzuj, a do sierpnia może coś jeszcze nadrobisz. No nie dramatyzuję… Ale, junoł.
Kurde, a tę piankę to lewą czy prawą ręką odpinać? Co do bidonów wlać i który dać z przodu? Żel czy batonik przykleić od ramy oraz jak, no i kiedy to jeść? I czy bez skarpetek kręcić? Ale oksy to chyba trzepacko pod paski od kasku założę, skoro podczas biegu również mam je mieć na nosie. A może nie? No sama kurde nie wiem. Nic nie wiem. Kurde nic.