Miała być tajemnica. W sumie sama nie wiem po co i dlaczego… To pewnie mój wrodzony strach przed krytyką w razie niepowodzenia lub chęć zostawienia sobie otwartej furtki, by niezobowiązująco wycofać się jakby zabrakło chęci. Albo może brak wiary wudasię? Nieważne. Tajemnicy nie będzie. Wystarczy, że w „normalnym” świecie trzymam język za zębami, tu mogę się oficjalnie przyznać. Poza tym gdzieś przecież muszę dawać upust swoim żalom, smutkom i obawom. I odkrywać Amerykę. Znowu!
A więc będzie triathlon!
No! Chyba raczej na pewno.
Też przebieram nóżkami. I to nie kiedyśtam w przyszłości, ale w tym roku będzie! Jak skakać to na głęboką wodę, a spadać z wysokiego siodełka. Bo tak jak bieganie zaczynałam od marzenia o maratonie, a nie przebiegnięcia dyszki, tak przygodę z tri również chcę rozpocząć od wysokiego C. A w zasadzie od „H”. Bo wg planów ma być Half-Ironman! A co? 1,9 km pływania, 90 km kręcenia i półmaraton. Razem ponad 110 kaemów! Ranyboskie.
Tym bardzej ranyboskie, że zaczynam od zera. A w zasadzie od minus jeden. Zresztą jak wszystko do tej pory. Ale jak JA się uprę… to i triathlon zrobię. Po prostu tak już mam. Wystarczy, że postanowię. O resztę zadba moja ambicja, konsekwencja, pracowitość i upór (czasem ich nie cierpię, ale czasem się przydają). Oczywiście celem jest ukończenie i zmieszczenie się w limicie czasowym. Co może dla faceta nie jest jakimś wielkim wow, ale dla zwykłej kobiałki to naprawdę nie lada wyczyn oraz ogromne wyzwanie. Słyszeli? O-gro-mne!
Organizacyjnie to myślę w czerwcu lub w lipcu zrobić ćwiartkę i ogarnąć o co w tym triathlonie c’mon, a potem sierpień – i wielkie BUM!, gdy zostanę prawdziwą triathlonistką (triathletką?). Tak, postanowione! To już nie jest marzenie. To jest plan. I to całkiem smart.
Tylko nikomu nie mówcie.