Po pierwsze primo: dystans! Rekordowe 87 km w ciągu minionych 7 dni (z czego 6 to treningi)!
Po drugie primo: to był ciężki, acz przyjemny tydzień. Mimo, iż temperatura (średnio kilkanaście stopni mrozu) teoretycznie nie zachęcała do biegania, to jednak biegało się całkiem całkiem…
Siła biegowa: skipy, wieloskoki (wrrrr!) i podbiegi (2 razy w tygodniu); raz WB 10 km w średnim tempie 5:07 i temp. -15 st. C, raz niedzielne wybieganie (25 km w tempie 5:50), a reszta to ulubione tzw. człapanie tj. bieganie tak, aby było przyjemnie ;)
Najfajniejszy jest moment kiedy kończę. Kiedy wyłączę zegarek po 10 km WB, kiedy dobrnę do końca ostatniego skipa lub podbiegu, kiedy wrzucam swe osiągi na Endomondo i analizuję staty… W środku już nie jest tak fajnie (zwłaszcza na WB), na początku też bywa różnie. Tak! Zdecydowanie koniec jest najfajniejszy :)
A jutro poniedziałek i żadnego biegania! Odpoczywać mam. Zrozumiane?