Ironman Emilia Romagna – co gdzie jak?

Cervia to niewielkie włoskie (25 tys. mieszkańców, i chyba drugie tyle hoteli, pensjonatów i apartamentów), turystyczne miasteczko w górnej części buta, położone nad Adriatykiem w regionie Emilia Romagna. Zawody Ironman organizowane są tutaj od 2017 roku, więc jest to stosunkowo młoda impreza, która jednak – biorąc pod uwagę popularność, gościnną miejscówkę oraz termin – z pewnością wpisze się do triathlonowego kalendarza na długo, jeśli nie na stałe.

W 2019 r. po raz pierwszy przy głównym dystansie IM zorganizowano też 1/2 IM, równocześnie kontynuując tradycję ścigania na 5150. W ciągu weekendu mamy więc trzy wielkie starty: w sobotę dystans ironman, a w niedzielę połówkę i olimpijkę. Do tego w piątek biegi dla dzieci, a w czwartkowy wieczór nocny bieg na 10 km. Normalnie prawdziwy festiwal sportu i triathlonu. W tegorocznej edycji w zawodach triathlonowych wzięło udział łącznie ponad 7 tysięcy zawodników!

Termin

Zawody rozgrywane są w drugiej połowie września. Dla osób, które wolą na pełnym dystansie startować w środku lub na początku sezonu, termin ten może wydawać się zbyt odległy. Sama miałam pewne wątpliwości, ale teraz jednak wiem, że jest to termin doskonały. Zawodnicy, którzy robią dwa (lub więcej) ironmany w roku, mogą tym startem świetnie zakończyć sezon. Inni, dla których sam jeden ironman jest już sporym wyzwaniem, będą mieli dużo czasu na przygotowania i zabawę w innych wcześniejszych wyścigach. Spokojnie zmieści się tam kilka mikrocykli treningowych, a nawet w międzyczasie znajdzie miejsce na tydzień lub dwa wolnego, co w przypadku sezonu, który rozpoczynamy np. z końcem maja, powinno być nawet wskazane. Dla zawodników walczących o Hawaje, termin też idealny – można zdobyć slota na przyszłoroczne mistrzostwa i spokojnie przygotowywać się do nich przez cały rok. Jedyna wada, że raczej trudno wystartować w tym samym roku, zarówno w Cervii jak i na Big Island. Choć i tacy śmiałkowie są, sprawdzone info.

Fot. Charlie Crowhurst
Transport i zakwaterowanie

Cervia należy do tych miejsc, gdzie z Polski da się jeszcze spoko dojechać samochodem. I pewnie, zwłaszcza jeśli do Włoch wybiera się większa ekipa, warto rozważyć tę opcję i spędzić za kółkiem tych kilkanaście godzin. Ale zdecydowanie wygodniej powinno być samolotem, zwłaszcza, że są tanie loty: Warszawa – Bolonia (90 km od Cervii), czy jeszcze lepiej Kraków – Rimini (30 km od Cervii). My wybraliśmy tę drugą opcję, z Rimini do Cervii co godzinę kursuje pociąg, więc nie ma większych problemów z przemieszczaniem się. Zawsze można też wynająć samochód. Transport roweru? Rynnairem to 575 zł w obie strony + ew. wypożyczenie walizki. Ja, z racji iż nie wypożyczaliśmy auta i zależało nam na lekkości i mobilności przemieszczania, zdecydowałam się skorzystać z (świetnej skądinąd) oferty sklepu Roadbike, który przywiózł mi rower na miejsce samochodem.

Możliwości noclegowych jest w Cervii pierdyliard. Od spania pod namiotem na kempingu, poprzez wynajem domku czy apartamentu, do pokoju z widokiem na morze w 4-gwiazdkowym hotelu. My zatrzymaliśmy się na Campingu Adriatico, gdzie mieliśmy mały, ale pojemny domek, z łazienką i zapleczem kuchennym. Na campingu jest również 25-metrowy otwarty basen, więc opcja naprawdę ciekawa, na dodatek jakieś 10 minut pieszo od miasteczka IM i strefy startu. Nocleg w tym miejscu lepiej jednak wcześniej (zimą) zarezerwować, a także pamiętać, że camping jest zamykany wraz z końcem sezonu, co oznacza poniedziałek po zawodach.

Trasa i organizacja

Trasa pływacka nie jest skomplikowana i biegnie (płynie) po literze L. Etap odbywa się w Morzu Adriatyckim, które jest dość słone (fajna wyporność), raczej ciepłe oraz niestety czasem bardzo wzburzone. Start pełnego dystansu odbywa się rano, wtedy z reguły fale są spokojniejsze, ale np. w przypadku połówki czy olimpijki, które w tym roku startowały kolejno o godz. 12.00 i 15.00, fale mogą być już sporym utrudnieniem. No ale na to wpływu nie mamy, trzeba brać, co dają. Na IM rolling start z brzegu, wg zadeklarowanego czasu. Fajne to pływanko.

Fot. Charlie Crowhurst

Etap kolarski rozgrywany jest na dwóch pętlach + dojazd i powrót, co rysuje kształtną literkę T. Na 65 i 135 kilometrze jest 3-kilometrowy, miejscami dość sztywny podjazd, po którym następuje raczej prosty techniczne zjazd (choć miejscami bywa wąsko i trzeba uważać na tych, co podjeżdżają). Na 180 km (trasa domierzona) jest 700 m przewyższenia, z czego większość to właśnie ta góreczka. Trasa w całości zamknięta od ruchu drogowego, w wielu miejscach do dyspozycji teoretycznie mieliśmy i dwa pasy, ale w praktyce niestety jeden, trzeba się było trzymać prawej oraz zostawić ten pas dla sędziów i innych uprzywilejowanych pojazdów. Poza tym kilka zwężeń, robót drogowych i drobnych kamyczków na trasie, a przy dojeździe i powrocie do pętli: sporo zakrętów i rond. Miejscami bardzo tłoczno i w związku z tym trochę niebezpiecznie na trasie (widziałam dwukrotną interwencję karetki przy wypadkach/zderzeniach zawodników). Robiły się grupki, jeździły peletony, na które sędziowie jakoś specjalnie nie reagowali, namioty kar poza kilkoma przypadkami, były raczej puste. O aspektach widokowych i doznaniach estetycznych pisałam w relacji (klik), nie będę wiec tutaj przynudzać. Generalnie widziałam bardziej malownicze i ciekawsze trasy kolarskie. Flamingów w 2019 r. brak!

Fot. Charlie Crowhurst

Trasa biegowa z kolei bardzo ciekawa i urozmaicona, rozplanowana na 4 pętlach, więc w zasadzie cały czas z udziałem kibiców. Płasko, sporo cienia, fajny bieg wzdłuż nadbrzeża i typowych włoskich knajpek, a także głównym nadmorskim deptakiem oraz przez centrum zabytkowego miasteczka. I tak jak w człowieku z pętli na pętle nawarstwia się zmęczenie i coraz bardziej ciąży beton w nogach, tak w równie podobnym tempie poprawiają się humory i ekspresyjność kibiców obserwujących wyścig przy kuflu piwa czy butelce wina. Tak, to była nawet dość interesująca i zabawna obserwacja :) Na każdej pętli 3 wypasione punkty odżywcze, włącznie z lodem, gąbkami, a także ajronmeńskim standardem: colą, redbullem, izo, wodą, solą, owocami, żelami i chyba jeszcze jakimiś słonymi przekąskami. Ciekawe czy będzie kiedyś w moim wykonaniu wyścig, w którym zjem wszystko, za co zapłaciłam… Trudno powiedzieć, czy trasa biegowa była domierzona czy nie – dużo zakrętów, miejsc osłoniętych budynkami i drzewami, brak wyraźniego oznaczenia początku trasy, wg moich obserwacji i obliczeń do pełnego maratonu zabraklo jednak jakieś pół kilometra.  Ale spoczko, swoje i tak człowiek wybiega w strefie zmian!

Bo koniecznie trzeba jeszcze wspomnieć o specyfice strefy zmian. Długa była na ponad kilometr chyba! Nie można biec trzymając buty kolarskie w ręku, trzeba albo na bosaka (buty przy pedałach), albo w butach na nogach. Ta ostatnia opcja, mimo iż początkowo mogła ciut przerażać, wcale nie była taka straszna, w swoich karbonowych (jakżeby inaczej) chodakach, wyprzedziłam kilka osób śmigających na bosaka.

Wizualizacja całej trasy IM Emilia Romagna: TUTAJ

Organizacja? W przypadku dystansu IM bez zarzutu, choć słyszałam, że małe potknięcia przy innych wyścigach tego weekendu niestety się zdarzały. Dużo wolontariuszy i służb porządkowych. Dobre i czytelne oznaczenia, standardowe kolejki do tojków, kilka odpraw w języku angielskim, na które wstęp mieli wszyscy, a nie tylko zaobrączkowani ajronmeni. Aha, i trzeba było mieć na plecach podczas etapu kolarskiego chorągiewkę, tfu numer startowy, tatuaż za to nie był wymagany.

Koszty

Jako że impreza odbywa się na kontynencie, i w Unii Europejskiej, koszty udziału w zawodach oraz organizacji całego wyjazdu nie przerażają, aczkolwiek, wiadomix, trzeba się liczyć z pewnymi wydatkami. W przypadku naszej ekipy (2 dorosłych i dziecko) wydatki na tygodniowy wyjazd przedstawiały się następująco:

  • Wpisowe IM + IronKids: 2600 zł
  • Licencja roczna PZTri: 100 zł (w przypadku zakupu jednorazowej licencji w Cervii należało jeszcze ponoć okazać zaświadczenie lekarskie, więc lepiej wyposażyć się w naszą roczną)
  • Przelot w obie strony (Krk-Rimini) z bagażem podręcznym: 1160 zł
  • Transport roweru samochodem przez Roadbike: 400 zł (sam transport 300 zł, ale jeszcze musiałam kurierem wysłać rower do Wwy)
  • Zakwaterowanie (7 dni): 1700 zł
  • Bilety na trasie Rimini-Cervia: 150 zł
  • Jedzenie na miejscu i lody: 1200 zł (?) lub ciut więcej
  • Zakupy w MShopie: 300 zł :)
    RAZEM: 7610 zł

Czy polecam tę imprezę, bo wiele osób pytało.  Tak, raczej polecam, jest słońce, pyszna pizza, kawa i wyśmienite lody. Cudowna plaża. Na każdym kroku czuć ogrom przedsięwzięcia i „magię” Ironmana. Świetna opcja, aby do Cervii wybrać się całą rodziną i/lub ekipą, każdy znajdzie coś dla siebie i każdemu będzie można kibicować na trasie.

Ajronmeni muszą się jednak liczyć z tłocznym etapem kolarskim, nauczyć sprytnie omijać peletony oraz pogodzić z faktem, że nie wszyscy jadą uczciwie. Należy być również przygotowanym na ewentualne fale i super energetyczny bieg, a także na… życiówkę, gdyż jest to szybka trasa.

Czy na debiut też polecam IM Emilia Romagna? W tym przypadku moje zdanie jest niezmienne od – hihi – lat! Jeśli debiutować na pełnym dystansie to tylko w Challenge Roth lub – i jest to moja druga rekomendacja – IM Kalmar.

Udanego wyboru i powodzenia!

About the author

BO. Lub jak mawiają inni Bożena triathlonu. Biegam, pływam, kręcę i kocham góry. A swoje sportowe przygody opisuję tu. Zostań, poczytaj, skomentuj, przynajmniej jest śmiesznie.