Majówka 2013 z Trinergy

Trening, jedzenie, spanie, trening, jedzenie, spanie, jedzenie, internet, trening, spanie. I jedzenie. Trenować to już zdarzało mi się tak wiele (oczywiście nie myślę o triathlonie), ale jeść to ja chyba jeszcze nigdy tyle w życiu. Serio, i ciągle byłam głodna. O dziwo, po powrocie okazało się, że i tak uciekło gdzieś 2 kilo, znowu jest krzyk w domu, że się porysować o mnie można.

Oczywiście treningów też było całkiem sporo ;) Średnio 2 lub 3 dziennie w różnych konfiguracjach, każdego ranka basen. Ostatecznie 7-dniowy obóz (bez niedzielnego kręcenia, kiedy już wyjechałam do domu) zamknęłam wynikiem: 70 km biegiem, 195 km w siodle, 8 godzin na basenie i przepłynięte ok. 15 km. Razem 25 godzin, 4 minuty i 35 sekund :) Były też cztery wykłady (pływanie, periodyzacja treningu, zapobieganie kontuzjom, o triathlonie w ogólności) wraz z sesją pytań oraz dyskusją na koniec, a także videocoaching pływacki dla każdego z osobna. No i symulacja strefy zmian swim/bike oraz nauka wymiany dętki, nie śmiać się, naprawdę skorzystałam.

Cóż mogę rzec. No podobało mi się ;) Było na tym obozie naprawdę bardzo bardzo. A byłoby jeszcze bardziej, gdyby nie pogoda, która ostatecznie poprawiła się, a jakże, w dniu wyjazdu do domu. Deszcz, mżawka, mgła i znowu deszcz wraz z dość niską jak na maj temperaturą („Panie! 3 tygodnie temu, tu tutaj śnieg po kolana leżał”) trochę pokrzyżowały plany, zwłaszcza te dotyczące treningów rowerowych. Oczywiście na upartego dałoby się jeździć, ale chodziło też o nasze bezpieczeństwo, bo jakby kto nie wiedział, na szosie jeździ się ciut szybciej i ciut inaczej niż na zwykłym składaku, zwłaszcza w górach. Zawsze jednak był plan B chociażby w postaci treningu łączonego: basen plus kręcenie na trenażerach tuż na brzegu. Przyznam, iż dość dziwnie pedałuje się w samym stroju kąpielowym… ale nie po raz pierwszy i nie ostatni jak sądzę, zostaję zaskoczona tym całym triathlonem.

Ale po kolei.

Swim. Pływanie było naprawdę super. Treningi zróżnicowane, bardzo wymagające i jak dla mnie szalenie pomocne. Mogę się mylić, ale mam wrażenie, że zarówno technikę, jak i szybkość oraz wytrzymałość poprawiłam o kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt procent. No i wreszcie nauczyłam się nawrotów, a delfinem (takim moim delfinem) kilka długości też przepłynęłam, no. Niezwykle cenna była dla mnie videonaliza stylu dokonana podczas pierwszego dnia obozu (klik, wchodzisz na własną odpowiedzialność). Oczywiście teraz pływam już znacznie lepiej starając się eliminować błędy (m. in. pamiętam o zginaniu łokci pod wodą oraz pilnuję prawej ręki podczas wydechu na lewo). Generalnie to moja technika oceniona została na prawie bdb, teraz tylko mam tłuc kilometry poprawiając wytrzymałość, szybkość i siłę. Się potłucze.

Bike. No rower też był fajny, choć mało bo pogoda. Wielka szkoda, liczyłam bowiem, że w Szklarskiej nastąpi przełom i że jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki stanę się tam nagle Prawdziwą Kolarką. No a tu się, kurde, nie stałam… Cholera ;) Jak pisałam wcześniej kręciłam razem z grupą „początkującą” zgrabnie zamykając całą stawkę. Co począć, odjeżdżali mi na zjazdach i już. Acz po płaskim udawało mi się nawet „siadać na kole” i jechać w peletonie (modląc się, aby ten przede mną nie wykonał czasem jakiegoś nieprzewidzianego ruchu, trudno tak zaufać „nieznajomemu”), a na podjazdach cisnęłam swoje głośno chrząkając przy wymijaniu ;) Coraz poważniej zastanawiam się też nad bikefittingiem, choć niewykluczone, że w tym sezonie skończy się tylko na wymianie siodełka (czte-ry stó-wki za no-we sio-dło? wybrało sobie dziewczę sport dla prezesów).

Run. Bieganie to ja mogę łyżkami, nawet jeśli z moją nogą wciąż nie do końca teges. Kilometraż 70 km wprawdzie nie rzuca na kolana, nawet jeśli w górach, no ale przecież to obóz triathlonowy nie biegowy był, więc w sumie trudno mieć pretensje. Choć z triathlonistami to biega się raczej średnio, dość mocne i bardzo rwane tempo, poza tym każdy ścigać się chce i nie daj borze odpuścić, by wyprzedziła go kobiałka. Faceci. I ta Droga pod Reglami raczej przereklamowana.

I cała reszta tri. Zakładki. Takie typowe były dwie. Pierwsza bardzo mocna, po 40 km w siodle, biegaliśmy od razu na stadionie 4 x 2 km w tempie na dychę (u mnie 4:35). Po tym treningu myślałam „grób”, chyba się jednak trzeba wypisać z tego triathlonu, naprawdę umierałam, bolały mnie nawet oczy. Ale kolejną zakładkę łyknęłam już lekko jak saabik te 1100 km do i z Szklarskiej. Po 40 km kręcenia biegaliśmy 8 km WB2, gdzie w tempie 4:50-4:55 jeszcze miło gadałam z Maćkiem o dziarach i miałam sporo sił na wykonanie pięciu mocnych przebieżek na koniec. Dziwne to jest z tymi zakładkami bike/run. Człowiek przyzwyczajony do tego, że asfalt szybko mu się pod kołami przesuwa, jakby nieświadomie chce podobną prędkość utrzymać biegnąc. I kurde, prawie daje radę ;) to jest najdziwniejsze…

Trenerzy: Olga, Tomek i Kuba. Kompetentni, rzeczowi, zaangażowani. I sympatyczni, acz bez przesadnego nadskakiwania. No i wiedzę mają sporą. A jakie wyniki! Nie znam innych trenerów triathlonowych, ale ta trójka na pewno jest najlepsza ;)

Pytania i odpowiedzi:
Czy triathlonowy leszcz nadaje się na taki obóz?
Leszcz chłopczyk pewnie tak. Leszcz dziewczynka raczej nie. Po prostu, aby na takim wyjeździe coś skorzystać, aby był to jakiś mocniejszy bodziec treningowy i aby nie psuć zabawy innym, warto cokolwiek umieć a nie się dopiero uczyć na miejscu, zwłaszcza roweru i biegania. Choć znany jest przypadek, że taka jedna początkująca dziewczynka jakoś sobie radziła…

Czy był podział na grupy w zależności od poziomu wytrenowania i zaawansowania? 
Tak, z możliwością przemieszczania się w obrębie grup jeśli ktoś czuł / nie czuł się na siłach. A grupa zaawansowana była naprawdę zaawansowana (ja oczywiście też kiedyś będę w takiej grupie).

Czy uczestnikami obozu triathlonowego są głównie faceci?
Tak. Dziewczyny są co najwyżej osobami towarzyszącymi.

Czy trzeba mieć swój sprzęt?
Tak. Rower, najlepiej szosowy wraz z obowiązkowym kaskiem, całą wyprawkę do pływania (łapki, pullboy, płetwy) oraz jeśli się jest w posiadaniu, także trenażer na wypadek złej pogody. A myślałam, że na obóz biegowy miałam największy bagaż ever…

Czy były treningi uzupełniające (core stability, rozciąganie itp.)?
Nie było. I w sumie mogłyby, szczególnie rozciąganie, które jest arcyważne po kręceniu. Okazuje się jednak, że takie gruntowne, godzinne rozciąganie, za które wdzięczny jest człowiekowi każdy jego mięsień i ścięgno, tylko z Obozybiegowe.pl ;)

Czy oprócz videoanalizy pływackiej były inne formy indywidualnych konsultacji trenerskich? 
Nie, ale oczywiście zawsze można było podpytać o to i owo. Indywidualne plany treningowe to oddzielna usługa oferowana przez Trinergy, nawiasem mówiąc wyglądająca mega profesjonalnie i bardzo kusząco…

A miejscówka fajna? I czy będą zdjęcia łydek?
Si, miejscówka fajna. Hotel Bornit oferuje wysoki standard zakwaterowania oraz, co najważniejsze, pełnowymiarowy basen zaraz przy windzie. Urozmaicone śniadania i kolacje w postaci szwedzkiego stołu + lżejszy lunch, również w wersji wege dawały wysokooktanowe paliwo idealne do wzmożonego wysiłku fizycznego. Obrazić się można tylko na internet, po który trzeba było schodzić do patio oraz na płatny parking (25 zł/doba!). Zdjęć łydek nie będzie.

Bo, a czy ty jesteś już triathlonistką?
Jeszcze nie. Choć perspektywą debiutu (1/4 IM w Malborku), który już za 25 dni (!) jestem w równym stopniu podekscytowana co przerażona.
Z naciskiem na to ostatnie.

About the author

BO. Lub jak mawiają inni Bożena triathlonu. Biegam, pływam, kręcę i kocham góry. A swoje sportowe przygody opisuję tu. Zostań, poczytaj, skomentuj, przynajmniej jest śmiesznie.