Czy ja się k. wreszcie nauczę startować normalnie? A nie za szybko? Czy ja wreszcie pojmę, że to iluzja jest, gdy świetnie biegnie mi się pierwszy kilometr w tempie 4:20? I że nie dam rady pociągnąć tak dłużej? Ja się pytam! Czy ja się wreszcie nauczę?
Nie, nie nauczę się. Widocznie tak już mam.
A skoro tak już mam, to dziś nie mogło być inaczej. Bo regionalny IV Bieg Sokoła na dystansie 10 km rozpoczęłam prawie jakbym biegała kilometrówki. Dobrze, że lampa była i delikatny podbieg na początku – to choć troszkę moje zamiary pobicia życiówki o 15 minut i uwierzenia, że ja naprawdę mogę i potrafię być Kenijką, zostały ostudzone. Dobrze też, że się na czarno ubrałam. Rewelacja normalnie. Bo przecież czerń lepiej chłonie energię słoneczną, no i wiadomo – wyszczupla, więc w obiektywach licznie zgromadzonych na trasie fotografów na pewno wypadłam korzystniej.
Ale do rzeczy.
Więc najpierw ruszyłam za szybko. Potem zabrakło mi pary na 4 i 5 kilometrze. Potem nie wiem skąd (chyba z tej energii słonecznej) znowu dostałam kopa by w dość dobrej formie dobiec do spoooorego podbiegu na 8 kilometrze i pokonać go w całkiem ładnym stylu. Naprawdę było ładnie! Sama siebie podziwiałam. Potem usłyszałam od kibiców, że wreszcie jakaś kobiałka. Czyli ja. Nie trzeba było więcej by ze świadomością, że zostało już tylko kilkaset metrów zacisnąć zęby i pruć do mety. Dżiz! Ale ja potrafię przebierać tymi kopytkami… ;) Aż się konferansjerowi moje nazwisko poplątało z wrażenia. Medal na szyi. I tradycyjnie padłam. Jeszcze wcześniej gremlina wyłączyłam widząc na nim coś co mnie niezmiernie ucieszyło (niby zerkałam na niego przez cały bieg, ale sprawdzałam tempo biegu, a nie całkowity czas) – WYNIK! 46:44. Czyli tylko 20 s. wolniej od życiówki pokonanej w laboratoryjnych wręcz warunkach (na stadionie i w temp. 10 st. C)!
Odpalać fajerwerki! Wypuszczać w niebo balony i naciskać na klaksony! Listy gratulacyjne słać! Grilla szykować i schłodzonego szampana wyciągać! Jak ja się cieszę. Chyba bardziej od tego gola z Rosją normalnie.
I jakby tego mało, to jeszcze, IV miejsce w OPEN i I miejsce w kategorii! W kategorii, w której było więcej niż 3 kobitki dodam dla niedowiarków. Dyplom dostałam (orgowie, wciąż musieli być w szoku, bo znowu moje nazwisko przekręcili, ale tym razem inaczej…) i nagrodę rzeczową: plecak turystyczny (55 l.), gazetę „Perfect Body” (pfff, po co mi taka gazeta? <żarcik>), bon rabatowy do sklepu New Balance i jakąś tam odżywkę. Cała paka prezentów! Chyba mi się wpisowe zwróciło ;)
Love takie regionalne biegi.
Hej!