Filozoficznie. Wyczaiłam bowiem, że siedzą mi w głowie takie trzy diabły-diabełki biegowe. Diabeł nr 1 to Rozsądek (vel Zdrowy). Diabeł nr 2 to Leń. Diabeł nr 3, a w zasadzie diablica ma na imię Ambicja (nie mylić z Tradycją).
Diabeł nr 1 jest strasznie nudny. Powtarza w nieskończoność, aby nie trenować za dużo lub mało, aby słuchać swego ciała, odpoczywać i biegać zgodnie z jakimś planem. To on kazał mi przerwać cotygodniowe starty, to on nie pozwala otworzyć kolejnego bro wieczorem, to on każe ubierać czapkę gdy świeci słońce (z daszkiem, który potem ulega przekręceniu) i kończyć trening gdy temperatura spada poniżej 20 st. C. Do ortopedy wysyła, jakiś magnez każe łykać i przypomina, by dużo dużo pić. Przeraźliwie nudny i przewidywalny jest ten diabeł. <Ziew>.
Diabeł Leń przynajmniej ma charakter i osobowość jakąś. Jest niezwykle wytrwały, nigdy nie śpi i zawsze korzysta z każdej nadarzającej się okazji, by powiedzieć wyluzuj. Odpocznij, zwolnij, przejdź do marszu, a zamiast treningu poczytaj książkę lub po internetach poklikaj. I pobiegaj jutro. Muszę powiedzieć, że mam dla niego pełen szacun – za upór, wytrwałość, konsekwencję i dar przekonywania. Bo czasem potrafi przekonywać bardzo skutecznie. Jest też pomysłowy, wyobraźcie sobie, że pod Rozsądek potrafi się podszyć. Taki z niego sprytny lis ;)
Diablica to już inna bajka. Całkowicie nie znoszą się z Leniem, a i z Rozsądkiem też za sobą nie przepadają. Ambicja każe śrubować życiówki, stale szuka nowych biegów i wyzwań. Aż boję się myśleć jaki plan wymyśli mi na rok następny. Nie pozwala za bardzo cieszyć się małymi sukcesami i ciągle tylko powtarza „oj, słabiutko Bo słabiutko”. Do ścigania z niektórymi chłopakami nawet namawia! Najchętniej to bym posłała ją w diabły i już nigdy nie słuchała, ale to twarda sztuka i łatwo się nie poddaje.
I trzy takie mądre diabły siedzą mi w głowie, przekrzykują się nawzajem i kombinują jakby mnie tu podejść. Czasem wygrywa jeden, czasem drugi, choć bywa że idą web w web. Który będzie lepszy jutro?
I gdy tak ostatnio po tych lasach się szlajałam słuchając tego i owego doznałam olśnienia. Jakie to proste. „Wygrywa ten, którego karmię”.
Też jestem ciekawa książki Ł. Grassa o tych małpach. Przeczytam opowiem.