Ironman Portugal – co gdzie jak?

Czy wiecie, że pierwszy triathlon w Portugalii odbył się w 1986 r. w Peniche, a już cztery lata później zorganizowano w tym kraju wyścig w ramach Mistrzostw Europy na dystansie olimpijskim i odbyło się to właśnie w Cascais? I tak działo się przez następnych dziesięć lat.
Tak więc jest to miejsce nie tylko z triathlonowym potencjałem, ale i fajną historią. Marka IM nie mogła przejść obojętnie obok tego faktu – w 2017 r. zorganizowano tam zawody na dystansie 70.3, do których kilka lat później (2021) dodano królewski dystans 226 km. I była to zdecydowania dobra decyzja!

Fot. Nana Attia

Cascais – kiedyś wioska rybacka, dziś prężnie rozwijający się kurort turystyczny nad Oceanem Atlantyckim – położone jest niespełna 30 km od Lizbony. Jest tam w zasadzie wszystko, czego turysta i podróżnik może oczekiwać od takiego miejsca: piaszczysta plaża, dużo knajpek i restauracji, deptak wzdłuż wybrzeża oraz zabytkowe zabudowania, marina i urokliwy fort. A w październiku także wielka dmuchana brama z wiadomym logo oraz mnóstwo triathlonistów ;)

Ironman Portugal to zawody, które z pewnością spodobają się wszystkim, którzy szukają górek na trasie kolarskiej, a przy tym także lubią depnąć na płaskim. Jeśli dodatkowo nie przeraża ich dość wymagająca trasa biegowa, a także lubią zawody w temperaturze ok. 20-24 st. – to będzie naprawdę świetne zakończenie sezonu. Kiedy do tego dodamy stosunkowo łatwy transport oraz możliwość wzięcia albo rodziny, by zostać potem w Portugali na krótki urlop, albo zaproszenie znajomych, którzy wystartują na połówce, to chyba właśnie niektórym klarują się ciekawe plany na przyszły październik. Nie ma za co dziękować!

Fot. Nana Attia

Tak, bo nie wspominałam, że równocześnie z pełnym dystansem odbywa się w Cascais również połówka. Choć trzeba raczej przyznać, że to pełny odbywa się przy połówce. Początkowo wyścigi te miały być rozgrywane w różne dni, ale kilka miesięcy temu organizator ogłosił, że startujemy wspólnie w sobotę: 1/2 IM od godz. 7.30 i pełny dystans od godz. 8.15. Co ciekawe, to właśnie połówka wydawała się tutaj być tym wyścigiem głównym i faworyzowanym: mieli fajniejszą strefę zmian i krótszy dobieg, ładniejszą koszulkę finishera :), a samych połówkowiczów było chyba dwukrotnie więcej niż długasów (po ok. 2500 i 1300 osób).

Jeśli chcecie wystartować w tych zawodach, to warto dołączyć do tej międzynarodowej grupy na FB: ustawki na przedstartowe treningi, pomoc w znalezieniu noclegu lub transportu, czy po prostu wzajemna motywacja oraz selfie z medalem. To tutaj Eva z Niemiec zadeklarowała mi pożyczenie paska na numerek, którego nie wzięłam z domu i który to, jak się okazało, był wyposażeniem totalnie nieosiągalnym zarówno w sklepie, jak i na expo oraz w Decathlonie… I tym samym uchroniła przed oklejeniem się silver tejpem :)

Logistyka

Do Cascais najprościej dostać się samolotem lądującym w Lizbonie. Jest sporo linii obsługujących tę trasę z kilku miast Polski, również w październiku – nie powinno być więc problemu ze znalezieniem fajnej opcji. Na miejscu można wypożyczyć samochód (my tak zrobiliśmy, gdyż było nas 3 człowieków, 2 rowery i jeszcze planowaliśmy potem krótki urlop) lub dostać się do Cascais komunikacją publiczną. Wówczas trzeba najpierw wziąć metro do centrum miasta (1,5 euro) i stamtąd przesiąść się na miejską kolejkę (3 euro), która co kilkanaście minut kursuje wzdłuż wybrzeża dojeżdżając w ok. 40 minut do Cascais. Bilety można kupić na stacjach w automacie (uwaga, są inne na metro i inne na kolejkę).

Wybór noclegu również nie powinien sprawić większego problemu – można spać na miejscu w Cascais (my tak zrobiliśmy), można też zarezerwować (z reguły tańszy) nocleg w którejś z okolicznych miejscowości wzdłuż wybrzeża i do samego centrum miasteczka podróżować kolejką.

Trasa zawodów

Pływanie (jedna pętla) odbywa się w Oceanie Atlantyckim. Start z brzegu, w formule rolling. Nie jest to wybitnie skomplikowana trasa – wiedzie po prostokącie, ale z pewnością uroku dodaje jej fakt, że w pierwszą stronę płynie się totalnie pod wschodzące słońce. I nie za wiele widać. Zatem jeśli mogę doradzić jakieś ułatwienie na tym etapie zawodów, to warto zadbać o dobre, polaryzujące okularki, które poradzą sobie z tymi słonecznymi warunkami. Zdecydowanie lepiej jest (chyba) widzieć, gdzie się płynie, niż nie widzieć :) Druga sprawa – słona woda. Jest to naprawdę konkretna sól, która z pewnością też trochę pomoże w szybkim płynięciu. I którą można z siebie zmyć po wyjściu z wody korzystając z ustawionych tam na czas wyścigu pryszniców.

Fot. Nana Attia

Temperatura wody, której wg organizatorów można spodziewać się w połowie października oscyluje w granicach 16-19 st. Na naszych zawodach były to niestety te dolne widełki – 16 stopni. Jeśli ktoś przeczytał relację, to z pewnością wie, że pod koniec dystansu, mnie trochę zmroziło, ale tak do godziny było całkiem spoko. Zatem polecam płynąć szybko, wtedy człowiek nie powinien zmarznąć. A jeśli jednak kogoś troszkę zmrozi, to na pewno rozgrzać się można na dobiegu do T1 – jest to długi dobieg, który liczy blisko 700 metrów i pod koniec wiedzie chyba nawet lekko pod górkę.

Fot. Nana Attia

Ciekawą opcją, którą oferowali organizatorzy (i było tak ponoć również w latach ubiegłych) jest rozdawanie (tak, nie sprzedawali tego!) neoprenowych kapci, które można ubrać sobie na stopy przed startem, jak już człowiek zostawi wszystkie swoje rzeczy w workach depozytowych. A ponieważ od namiotu z białymi workami do miejsca startu był prawie 1 km, to była naprawdę fajna opcja, że nie trzeba było łazić na bosaka. Choć niestety mało ekologiczna, bo wszyscy je potem przed bramką wyrzucali :(

Trasa kolarska na dystansie IM składa się z dwóch pętli i łączne przewyższenia wynoszą ok. 1650 m. Specyfika tej trasy polega na tym, że zdecydowana większość górek przypada na początek każdej pętli – potem jak już się człowiek z nimi upora, trasa jest płaska lub rolling. Druga uwaga dotyczy asfaltu, który miejscami jest naprawdę kiepskiej jakości, może nie są to dziury – kalafiory, ale podłoże jest nierówne i chropowate. Utrudnieniem dla szybkiej jazdy są też liczne betonowe progi zwalniające, grubowarstwowe malowanie drogi oraz zakręty i kilka fragmentów, gdzie jest dość wąsko i zawodnicy jadą niewielkim pasem wydzielonym pachołkami od drogi głównej. Warto mocno przymocować bidony i cały inny szpej, a także w mieć dobre opony/szytki i oczywiście zestaw naprawczy przy sobie. Niestety na trasie widziałam dużo zgub i defektów. Sama również jestem uboższa o bidon z kierownicy.

Ale mimo wszystko jest to fajna i widokowa trasa! Przejeżdżamy przez urokliwy park Sintra-Cascais Natural Park, dojeżdżamy prawie do centrum Lizbony mijając dzielnicę i więżę Belem, monumentalny Klasztor Hieronimów (którego, przyznaję, podczas zawodów nie widziałam), a nawet słynny Most 25 kwietnia upamiętniający obalenie dyktatury w kraju. No ale… Zostawmy te atrakcje turystom… Prawdziwą gratką dla triathlonistów jest bowiem tor wyścigowy Estoril Formula 1, który na pełnym dystansie pokonuje się dwa razy. Szeroka trasa, odpowiednie wyprofilowane zakręty, zjazdy i podjazdy, gładziutki asfalt – o matulu, ale tam się zapierdala! Ponad cztery kilometry w rowerowym raju! A przy okazji człowiek zje parę much czy innych owadów, taki ma zaciesz na twarzy i generalnie ogólną radość w sobie.

W sumie te górki na początku pętli to fajny pomysł, bo jednak trochę weryfikuje umiejętności i zapobiega oszustwom, ale potem jednak, na płaskim, pokusa jazdy na kole jest dla niektórych zbyt duża… Zwłaszcza na połówce, z którą się mijaliśmy wzdłuż wybrzeża. Ależ tam kilka (naście) konkretnych pociągów jechało! Aż poczułam zohydzenie i niesmak… Na pełnym dystansie jednak, jakby wyższa kultura jazdy – kręciliśmy dość uczciwie dbając o regulaminowy odstęp, brawo my!

Czy jest to wietrzna trasa? Trudno generalizować, ale jednak przy wybrzeżu, na płaskim, może trochę wiać. Na naszych zawodach wiatr zerwał się na drugim okrążeniu i – trzeba przyznać – pokrzyżował kilka założeń wynikowych tego dnia. Tak więc znowu rada, za którą nie trzeba dziękować. Aby nie załapać się na wiatr w twarz, należy jak najszybciej ukończyć etap kolarski. Czyli zapierdalać.

I na koniec został nam maraton. Trzy okrążenia, które pozwalają fajnie sobie w głowie rozłożyć ten dystans, na każdej pętli kilka hopek plus dwa długie, prawie kilometrowe podbiegi oraz atrakcja w postaci 15-metrowej, pionowej ścianki. Ktoś miał fantazję wymyślając tę trasę, cały maraton ma łącznie blisko 400 m przewyższenia!

To było właśnie na końcu jednej z górek. Fot. Nana Attia

Biegnie się głównie po ulicy wzdłuż wybrzeża (brak cienia), a także po mniejszych uliczkach miasteczka i w porcie. Podłoże? Prawie wszędzie asfalt, w kilku miejscach urozmaicono go jednak kostką brukową. Jak na IM przystało, przygotowano dużo punktów odżywczych: woda, cola, red bull, izo oraz żele i przekąski; nie było jedynie lodu i gąbek, co uwzględniając panującą temperaturę (22-24 st.) jest raczej uzasadnione. No ciekawe, czy kiedyś będzie mi dane odpowiednio ugościć się na tej imprezie, bo przecież nigdy ja nie mam na to czasu…

Wymagająca ta trasa, ale miło ją wspominam! :)

Podobnie jak całe zawody oraz ich organizację. Portugalczycy starają się na każdym kroku – widać zabezpieczenie trasy kolarskiej oraz dużo służb porządkowych i wolontariuszy. Wprawdzie nie było to dla mnie miłe, gdy po przekroczeniu linii mety musiałam „łazić” wte i wewte w poszukiwaniu kompetentnej osoby, która wyjaśni brak mojego czasu w wynikach, czekać, pytać, tłumaczyć i znowu „łazić”, i znowu czekać… No ale nie było to raczej jakieś celowe czy lekceważące działanie, wszyscy starali się pomóc, tylko za bardzo nie wiedzieli jak.

Aha, i ponoć to już coroczna tradycja w Cascais – nie uznają tam polskich znaków w alfabecie. Zatem przy rejestracji warto ich unikać, bo inaczej na numerze startowym będziecie Bo?eną i Mi?oszem XD

Na trasie kolarskiej widziałam sędziów, w namiotach kar (tych namiotach!) też kilka osób stało, zatem aspekt pilnowania zawodów oraz wyłapywania oszustów też chyba nieźle funkcjonował.

Podsumowując: naprawdę fajne i dość wymagające zawody (limit na pełnym dystansie wynosił 17 godzin). Urokliwa, żeby nie powiedzieć, epicka trasa, słońce, ciepły wiatr, słona sól i bardzo przyjaźni ludzie. Gdyby nie fakt, że co roku lubię startować w nowych miejscach, z pewnością bym tu wróciła, by ponownie cieszyć się klimatem. Cenowo też do ogarnięcia, więc warto rozważyć dłuższy pobyt połączony z urlopem.

Październikowa Portugalia, mimo przelotnych opadów deszczu, jest naprawdę przepiękna!

Koszty (bez jedzenia):

  • 2880 zł – wpisowe na IM
  • 3300 zł – bilety lotnicze dla 3 osób do Lizbony wraz z 1 bagażem rejestrowanym oraz 1 rowerem (dwa spakowaliśmy do jednego pudła)
  • 400 zł – wypożyczenie auta
  • 2300 zł – wynajęcie dużego apartamentu w Cascais przez Airbnb na 3 doby (2 km od startu)

RAZEM: 8880 zł

Zapraszam do poczytania innych BOradników po trasach IM: Klagenfurt, Finland, Italy, Kalmar i Roth. A niebawem będą następne :) Do zobaczenia na trasie!

 

About the author

BO. Lub jak mawiają inni Bożena triathlonu. Biegam, pływam, kręcę i kocham góry. A swoje sportowe przygody opisuję tu. Zostań, poczytaj, skomentuj, przynajmniej jest śmiesznie.