2xIM w 2022 – marzec

Tak powiem Wam, że o ile dwa miesiące temu do pisania tych sprawozdań przystępowałam z wiarą w siebie, dumą z podjętej decyzji o 2xIM w 2022 oraz pełna optymizmu, że będzie to świetna przygoda i że generalnie can’t wait. Tak teraz… Powiedzieć, że jestem pełna obaw i delikatnie przerażona tym wszystkim, to jak nic nie powiedzieć.

Jak ja to ogarnę, zwłaszcza, gdy nadal nie biegam? I nie wiadomo kiedy zacznę? Już wobec samego dystansu IM mam wiele pokory, a co dopiero wobec 226 km bez odpowiedniego przygotowania i zdrowia?

Odpowiedź jest prosta – trzeba odpalić ogień pływaniu, dać dzidę na rowerze, by potem mieć duuuużo czasu na spokojne marszo-biegowanie podczas maratonu. Brzmi jak plan, prawda? Nawet nie taki zły… Ale nadal trzymam się tego, że to plan B, bo gorąco wierzę, że uda się jednak coś pobiegać przed lipcem i bez wstydu zrobić tego Klagena ajrona sub 11.

Jaki był więc marzec? Jak to podsumował trener Kuba, jest zajebiście dobrze, za wyjątkiem biegania :)

Swim

Zadowolona jestem ze swojego pływania. Standardowo, nie ma tu wielkiego przełomu, ani wybitnego wow, ale plusk za pluskiem, oddech za oddechem i chwyt za chwytem, idzie to coraz lepiej. Już sam fakt, że nie idzie gorzej, oznacza, że jest naprawdę dobrze :) Tak więc cieszę się.

 

Pływam średnio 3 razy w tygodniu, zaliczając łącznie z reguły ok. 8,5-9 km/tydzień. Najbardziej lubię – wspominałam już – nasze sobotnie poranne długie z TriWise Team. To nie jest taki prawdziwy trening grupowy, gdzie jesteśmy w stałych zespołach, a trener zadaje ćwiczenia techniczne, dokładnie sprawdza każdego i dzieli się uwagami. W sobotę na basen AWF przychodzi ten, kto może (i kto chce), a w planie jest 90 minut pływania tylko zadań. Czyli to, co tygryski lubią najbardziej. Prawie awansowałam już na najszybszy tor, choć jak pojawią się wymiatacze, i jeszcze zaczną się popisywać, oraz dojdą do tego zadania dłuższe niż 200 metrów to niestety nie utrzymuję bąbelków. Jeszcze :) Ale na setkach jakoś zawsze daję radę, choć ile mnie to trudu i wysiłku (również intelektualnego – co sprytnego zrobić z tą techniką, jak ułożyć rękę i głowę, by było ciut szybciej i efektywniej, bez szarpania i niepotrzebnej walki z wodą) wiem tylko ja :)

Pływamy różne zadania, drabinki, powtórzenia, mieszane tempo, w bąbelkach lub czasem bez. Coraz bardziej zadomawiam się w tempie 1:3X/100m i nie powiem, że bardzo mi się to podoba. 200-setki w 3:15 oraz 400-setki w 6:40 (oczywiście w nogach) już nie zabijają i nie przerażają tak bardzo. Albo setki (sama) w ok. 1:32/100 m. Tadam. Ale oczywiście wciąż są dużym wyzwaniem.

Ciekawe czy jak wrócę do biegania, to pływanie znowu (który to już raz) też się zatka?

W marcu na basenie spędziłam 15 godzin i 42 minuty oraz wypływałam łącznie 38,6 km.

Bike

Jak ostatniej paczki Korsarzy w Żabce (podwyżka z 1,99 na 2,40 zł, czujecie?), tak mocno trzymam się teraz słów trenera Kuby, że „trudno to sensownie wytłumaczyć, ale tak po prostu jest, że rower przekłada się na bieganie, ale bieganie na rower to już za bardzo nie”. No więc niech się u mnie tak przełoży, błagam, bo inaczej, to ja marnie widzę ten mój sezon startowy, oj bardzo marnie… W sumie, już raz to przerabiałam, gdy przed debiutem na pełnym dystansie w Roth nie biegałam ponad 2 miesiące i jakoś udało się z honorem i zadowoleniem tego ajrona zaliczyć (11:09). Ale jednak wolałabym nie robić powtórki z rozrywki.

 

Rowerek wchodzi. Stopniowo zwiększamy obciążenia oraz objętości i udaje się (choć czasem ze sporym trudem), wszystkie treningi dowozić do końca. Na trenażu z reguły jeżdżę 2 razy w tygodniu, najczęściej w wymiarze 2,5h + 3,5-4h plus raz w tygodniu, jeśli pogoda pozwala, jeżdżę też fajową traskę na gravelu Ronaldzie. Ściągnęłam ją od jednego ziomka ze Stravy i gdy sobie przypomnę, jak na początku to kaleczyłam (prowadzenie roweru, wypinanie, wkurw i bezradność, złe przełożenia, dzwony) to normalnie śmiechom nie ma końca… Raz te 55 km jechałam chyba 3,5 godziny hehe. Teraz „pykam” ją w ok. 2:40 i mam już nawet 3 koronki zdobyte, więc duma, radość, sława i zadowolenie! Że tak się fajnie udało mi nabrać pewności w błotku, na szutrze, po konarach i wśród kamieni.

 

Choć najwięcej dzieje się oczywiście na trenażu. Nie powiem, że 4 godziny na stojaku w niedzielne przedpołudnia to najlepszy pomysł na spędzenie marcowego weekendu (potem z reguły jeszcze chadzam do pracy), no ale zadaniowo do tego podchodzę i cieszę się, że choć rower trenować mogę, tak jak lubię. I oczywiście wierzę, że ów mityczny rower przełoży się na bieganie.

W marcu na treningach rowerowych spędziłam prawie 34 godziny zaliczając 880 km, a doliczając do tego kręcenie na rowerze miejskim, na którym też czasem muszę depnąć, zwłaszcza jak wyjadę za późno z domu, to wyjdzie łącznie: 42 godziny i 1012 km. Całkiem ładnie.

Run

Zero.

Ćwiczenia i joga 

Ach. No uwielbiam. Joga ma w sobie to coś. Jest dla mnie ogromnym wyzwaniem sportowym, choć wysiłek ten nijak ma się do treningu typowo triathlonowego. Ale to również fajne wyciszenie, spokój, kilka chwil na inne bycie ze sobą i swoim ciałem oraz jego ograniczeniami. Jeszcze mi się tak nie udaje, ale chciałabym każdy dzień otwierać powitaniem słońca lub inną podobną praktyką pozwalającą fajnie wejść na obroty. Podoba mi się też ta „filozofia” jogi, że nic nie muszę, nie mam się gdzie spieszyć, że mam czas. Dużo czasu, by wreszcie ustać w tej lub w innej asanie. Mam czas.

W marcu ćwiczenia z Chodakowską zajęły mi 3 godziny, a joga 7,5 godziny. Naprawdę polecam dodać te wygibasy do treningów triathlonowych. Tomek Kowalski wprawdzie powie, że joga z tri to nie do końca ten sam kierunek, ale czy właśnie w tej drodze, nie chodzi o to, aby było nam dobrze i aby rozwijać się, też w zgodzie z sobą? Dopóki nie szkodzi i nie przeszkadza…

Łącznie w marcu wszystkie moje aktywności sportowe zajęły mi ponad 68 godzin. Jakoś ta pustka po bieganiu została należycie wypełniona :)

Co będzie dalej? Nie wiem zbyt wiele… Mój lekarz od kolana wyjechał na jakiś czas w marcu na Ukrainę, potem po powrocie nie było jak się do niego dostać, więc czekam na wizytę i dalsze decyzje, co robimy. Kolano, mimo tej przerwy w bieganiu oraz zabiegów, nadal boli… Nie jest to ból, który uniemożliwia funkcjonowanie czy nawet trenowanie (tak naprawdę to właśnie w takim stanie biegałam od października), ale chciałabym jednak zrobić z tym porządek i ze spokojną głową trenować sobie dalej.

Ponoć nie sztuką jest zrobić ironmana, gdy człowiek jest do tego przygotowany. Sztuką jest zrobić ajrona bez przygotowania. Czyżby zapowiadał się sezon prawdziwej sztuki i konkretnego rzeźbienia? Trzymajcie kciuki, żeby jednak nie.

 

About the author

BO. Lub jak mawiają inni Bożena triathlonu. Biegam, pływam, kręcę i kocham góry. A swoje sportowe przygody opisuję tu. Zostań, poczytaj, skomentuj, przynajmniej jest śmiesznie.