Jak chyba każdy z nas, lub przynajmniej większość, żyję obecnie w dwóch światach. Jeden to próba uchwycenia normalności. Praca, codzienne obowiązki, treningi, jedzenie, spanie, ot życiowa rutyna. I drugi wciąż nie do końca zrozumiały. Pełen wkurwu, rozpaczy, nadziei, smutku i wzruszenia. A także energii do działania oraz pomagania. Staram się utrzymywać balans i funkcjonować w obydwu tych trybach równocześnie, ale trudno jest… Niektórzy mówią, że trzeba po prostu robić swoje. Ja nie potrafię „tak po prostu”. Ta sytuacja bardzo mnie rozwaliła, myśli non-stop kotłują, a emocje co rusz na nowo wybuchają. Paradoksalnie jednak, to właśnie treningi wprowadzają jakiś akcent normalności, dają poczucie kontroli oraz pozwalają mi to wszystko jakoś sobie poukładać.
Jakże błahe są teraz „tri-problemy”, które mieliśmy przed dwoma tygodniami, prawda? Że wiał za mocny wiatr? Albo że się waty nie zgadzały? Problemy, no proszę cię.
Dziękuję wszystkim, którzy wzięli udział w mojej zbiórce i dołożyli cegiełkę. Dziękuję za serce i zaufanie. Zebraliśmy bardzo dużo kasy, przeznaczymy ją na utrzymanie dwóch ukraińskich rodzin, które zamieszkały w naszym domu w Dębicy. Wybaczcie, że nie będę zdawać tutaj raportu, co kupiliśmy i za ile, publikować zdjęć oraz selfi z Wasyliną i Mariją oraz ich dziećmi. Nie chcę robić cyrku (jeśli ktoś chciałby mieć wgląd w wydatki – proszę o kontakt na priv, o wszystkim dokładnie poinformuję oraz pokażę rachunki). Pochwalę się jednak, że na tę chwilę udało nam się już załatwić wejściówki na lodowisko i basen dla dzieciaków (sorunia dzieci! zostaniecie triathlonistami, lub przynajmniej pływakami hihi), treningi piłki nożnej dla chłopców oraz prawdopodobnie pracę dla Wasyliny. Reszta działań w toku – rozwala mnie ta solidarność i aktywna pomoc wszystkich dookoła. Bardzo bardzo dziękuję!
A ten drugi świat? No też się dzieje. Trenuję, i o trenowaniu piszę… Jaki był więc ten luty?
Do połowy miesiąca było całkiem spoko. Treningi szły, systematyczność i motywacja również dopisywały. Całkiem spoczko. Za wyjątkiem jakkolana, które nie odpuszczało i nie odpuszcza nadal – ale to się jeszcze okaże, kto tu jest silniejszy. W porozumieniu z fizjo i lekarzem przestałam biegać, gdyż niespecjalnie widać było poprawę, gdy zabiegi łączyłam z treningami. Mimo, iż poprawa powinna być. Zobaczymy, czy kilka tygodni bez biegania pomoże i czy będę mogła w najbliższym czasie wrócić do właściwego trybu treningowego, czy jednak czekają mnie kolejne zabiegi i kolanowe gusła.
Pływanie
Może tych treningów pływackich w lutym nie było wybitnie dużo, ale za to kilometraż wyszedł całkiem całkiem. 38 kafli w tak krótkim miesiącu? Jak to możliwe? Jeśli za jednym podejściem macha się 10 km, to wszystko jest możliwe. II Memoriał Gosi Kąckiej – inicjatywa TriwiseTeam, w celu uczczenia pamięci tragicznie zmarłej rok temu naszej Koleżanki z grupy pływackiej.
To było wyzwanie, trzeba przyznać. 100x100m kraulem, na basenie 25-metrowym. Mimo, iż była to moja trzecia dyszka pływana w ten sposób, tak jednak tegoroczna próba okazała się być szczególnie trudna. Tym bardziej jestem dumna, że się udało. Jak się zorganizowaliśmy? Jakie patenty i rady dla innych? Podzielę się doświadczeniem i przemyśleniami, zwłaszcza, że chcemy z TriWise rozszerzać tę inicjatywę na całą Polskę, więc może się komuś przyda. Tak! Za rok w lutym – prawdopodobnie 11-go lutego – cała Polska pływa 100×100 w III Memoriale Gosi Kąckiej, co Wy na to?
W tym roku, dzięki niesamowitemu zaangażowaniu Piotrka i Pauliny – trenerów TriWise, mieliśmy wszystko świetnie zorganizowane. Tory zarezerwowane na ponad 5 godzin, podział na grupy z uwzględnieniem umiejętności i doświadczenia, „prowadzenie” wszystkiego i pilnowanie porządku (w tym mega ważnych przerw), bufet, a nawet serwis fotograficzny i wieczorne spotkanie w klubie. Ach, przypominam sobie moje pierwsze wyzwanie 100×100 (pływane właśnie z Gosią), gdy na basen przyszłam na czczo (bo rano) i z jednym bidonem picia… Człowiek nieświadomy na co się szykuje, to nawet z takim (nie)przygotowaniem da radę, ale zdecydowanie lepiej jest podejść do tego profesjonalnie. Profesjonalnie czyli jak?
- prowadzenie grupy przez doświadczonego pływaka, który pilnuje tempa i przerw lub zmienianie się co kilka długości na prowadzeniu, jak to było w naszym przypadku (my zmienialiśmy się co 2 setki, robiliśmy przerwę 15′, na torze było nas 7 osób);
- nieprzepalanie początku – „wolniej zaczniesz, szybciej skończysz”;
- picie – zaleca się 1 litr płynu na godzinę, do picia małymi łyczkami (ja tutaj totalnie zawaliłam sprawę – nie wiem, jakoś mi się to nie zgadza, że będąc otoczona wodą mam jeszcze dodatkowo pić, a jednak trzeba bardzo tego pilnować);
- dobrze też mieć coca-colę (śmiesznie się odbija pod wodą) oraz elektrolity, zwłaszcza jeśli zdarzają się nam skurcze;
- co 40 minut przekąska – kawałek banana, żel, ostrożnie z rzeczami mocno chrupkimi, ciężko jest coś gryźć i przeżuwać, gdy głowę mamy pod wodą i jeszcze chcemy przy tym oddychać (sprawdzone info);
- co 40 minut przerwa – na siku i właśnie na tę przekąskę; dobrze wtedy wyjść z wody, rozruszać nieco ciało; ale ta przerwa nie może być długa, max 2-3 minuty; dobrze też poczekać na wszystkich z toru i potem wspólnie rozpocząć kolejne setki;
- warto się też posmarować jakimś mazidłem w miejscach narażonych na otarcia (paski od stroju, nawyki ruchowe itp.).
To niesamowite, jak można zjednoczyć się przy takim wysiłku i czerpać z tego siłę. Jak – mimo nawarstwiającego się zmęczenia – potrafimy wspólnie pokonywać bariery i robić coś, z pozoru, niewyobrażalnego. Nie wiem czy sportowo takie wyzwanie ma sens (zapewne niewielki), ale duchowo i emocjonalnie, zwłaszcza gdy robimy to, by uczcić pamięć Koleżanki, bardzo warto! Mam nadzieję, że za rok – przyłączycie się i zrobimy to razem!
Pływacki luty na budziku: 38 km i 15 godzin
Rower
Myślę niedziela, mówię 3 godziny roweru na stojaku. Ale jakoś weszło mi to w nawyk i faktycznie od kilku tygodni te dłuższe jazdy na trenażu robię właśnie w niedzielę i jakoś niespecjalnie dłuży mi się ten czas… Trening do treningu, zadanie do zadania, wacik do wacika i ta moc też powolutku pnie się do góry. Daleko mi jeszcze do mojej „starej ja” – ale cieszę się z tych postępów i tego jak działa trening. Moc do góry, tętno w dół – podoba mi się ta zależność!
Niestety, z racji jakkolana nie robię w zasadzie żadnych treningów interwałowych, ani na moc eksplozywną (przy depnięciach boli), ot – takie typowe dymanie pod IM, ale idzie to. I lubię. Oczywiście rowerek miejski, również jako transport na basen, też jest grany, nie wyobrażam sobie teraz w zasadzie innego przemieszczania się po Krakowie. A także spontaniczne krótkie wypady z Ronaldem na off-road, Costa del Kraków poleca się na treningi lutowe!
Od połowy lutego jest też tych treningów nieco mniej, a w ostatnich dniach ratują mnie częste zmiany zadań, by nie pozwolić myślom za bardzo odjeżdżać… Nawet lekka zmiana obciążeń co 5 minut już odpowiednio skupia uwagę i nie daje ponieść się smutnym emocjom.
Rowerowy luty: 27 godzin 18 minut i 712 km
Bieganie
Ach, brakuje mi biegania. Zwłaszcza teraz… To co udało mi się w lutym nabiegać nie jest wybitnie imponujące, ale trzeba cieszyć z tego, co jest oraz mądrze podejść do rehabilitacji. Wierzę, że zabiegi plus ćwiczenia minus treningi biegowe będzie równać się zdrowie oraz możliwość trenowania bez bólu. Jestem w dobrych rękach specjalistów ze Szpitala Dworska i liczę, że będzie ok.
Biegowy luty: 104 km i 9 godzin 12 minut
Joga i ćwiczenia
Wróciłam do jogi. Jest to dla mnie konkretne wyzwanie, ale też widzę, jak praktyka poprawia elastyczność i siłę mojego ciała. Zawinie się człowiek w te asany, to nawet nie wie, która ręka jest prawa, a która kończyna tylna, hehe. Tak polubiłam jogę, że często robię ją w miejsce moich zwyczajowych ćwiczeń wzmacniających. Nie wiem jak Wy, ale ja to się zdziwiłam że „jest” joga np. na silne pośladki i zgrabne uda, albo na mięśnie brzucha.
Do jogi podchodzę trochę jak do nauki pływania kraulem 8 lat temu – jest trudno, ale mam cel i ogromną frajdę w stawianiu kolejnych kroczków przybliżających mnie do niego. Jeśli chodzi o konkretne ćwiczenia, to teraz robię praktyki z Gosią Mostowską. Co ta dziewczyna wyprawia ze swym ciałem to przeczy jakimkolwiek zasadom fizyki, anatomii i ludzkiego rozumowania… Na wyciszenie emocji również polecam jogę oraz pracę z oddechem. To totalnie inne od naszego standardowego triathlonowego napierania, odliczania, dociskania i stękania. Warto!
Luty na macie: 7 godzin i 25 minut.
Treningi w lutym łącznie: 59 godzin i 3 minuty
Taki poszarpany ten luty mocno, ale mimo wszystko trenuję. Dbam o systematyczność i – jakby to powiedziała Ola Potykanowicz – pielęgnuję w sobie wdzięczność oraz staram się funkcjonować godząc te dwa odległe światy. Wróciłam również do tlenoterapii oraz sesji w komorze normobarycznej. Napiszę o tym więcej w marcowym wpisie. Czy „10-krotnie lepsze natlenienie komórek oraz 8-krotnie większe namnażanie komórek macierzystych” – jak promowana jest normobaria – pomoże w moim treningu oraz regeneracji? Na pewno nie zaszkodzi :) I tego się trzymam.
Dużo zdrowa dla wszystkich i wytrwałości. Jebać Putina. Chwała Ukrainie.