A na ile ten ironman? Jak celujesz? Będzie życiówka? Wytrenowana i przygotowana? Pytają mnie uparcie wszyscy dookoła. A ja jedyne co potrafię dziś odpowiedzieć, to że na 226 kilometrów i że poza tym NIE WIEM NIC. Ale nie takie „nie wiem” jak przed debiutem w Roth, czy wyścigiem życia w Kalmar. Serio, nie kłamię, nie kokietuję, nie zmyślam. Teraz ja naprawdę i totalnie nie mam zielonego pojęcia, co się wydarzy i czego mogę się po sobie spodziewać podczas IM Cervia. NIE-WIEM!
Z jednej strony fakty mówią same za siebie. Od stycznia na treningach spędziłam ponad 550 godzin. Kawał czasu i nikomu niepotrzebnej roboty, porównywalnej do mojego okresu przygotowawczego przed Kalmar. Przebiegłam 1540 km, przepłynęłam 275 km, a w siodle (a raczej siodłach, gdyż zdecydowanie więcej śmigałam w tym roku na szosie) spędziłam ponad 230 godzin. Jeszcze chyba nigdy w życiu tak dużo i szybko nie biegałam. Bez kontuzji! A na podjazdach nie czułam się, ba, nie byłam taką królową osiedla jak teraz! Na uniwersyteckich badaniach wydolnościowych uzyskiwałam wyniki lepsze od studentów wychowania fizycznego płci męskiej, a przecież mogłabym być ich matką. Systematycznie ćwiczyłam i zapobiegałam urazom. Do tego fajnie odblokowałam się w open water, ach jak cudowne potrafi być takie pływanie! I wcale – pisze to triathlonistka – nie trzeba do niego pianki! Czy można sobie więc wyobrazić lepszy sezon przygotowawczy?
Z drugiej strony jednak, mam wrażenie, że ja w tym roku nie trenowałam za bardzo. Nie było rzygania i nóg z waty na trenażu. Nie było płaczu na 2-kilometrówkach, bo nie było 2-kilometrówek. Tylko luz, lekkość, czasem nonszalancja, a nawet i anarchia. Bez specjalnego ciśnienia i wielkiej napinki. Zamiast walczyć o waty w zadaniach, ja śmigałam na blacie po górkach podziwiając krajobrazy i pstrykając fotki. Zamiast dymać na lemondce po 5 godzin wte i wewte, wolałam latać po krzaczorach w czepku na głowie i ósemką między nogami. Dużo było poza tym biegania na samopoczucie, a nie zadane przez trenera tempo, no i niestety ciut mało takiego konkretnego basenowego pływania w grupie. Bywało, że przez kilka dni nie uzupełniałam dzienniczka treningowego! Hehe, czujecie to? O comiesięcznych blogowych raportach, to nawet nie wspomnę. Oj, zdecydowanie tak. Było w tym roku inaczej.
Jak będzie w sobotę?
Mądrzy powiedzą, że zaprocentuje uczciwie przepracowany rok ubiegły i poprzednie lata, i w sumie nie miałabym nic przeciwko. Że niby mam już jakieś doświadczenie na tym dystansie dodadzą, więc wszystko będzie dobrze Bo – głowa i ciało są świetnie zaznajomione z tematem. Że przecież jestem mądrą i dużą dziewczynką, to nie popełnię głupich błędów i będę cały czas uważna. Że 550 godzin! Że przecież byłam na Hawajach, to ja już nic nie muszę. Jakbym kiedyś hehe musiała. Że to, że tamto…
A ja nadal mam w sobie mnóstwo pokory przed tym dystansem. I nie do końca ogarniam go umysłem. W pewnym sensie lubię tę niepewność, dodaje takiej magii mojemu wyzwaniu i czyni je jeszcze większym i poważniejszym. Ale helloł! Może już czas najwyższy przestać się mazgaić i podejść do sprawy zadaniowo? Ludzie pykają takich ajronów po kilka w roku, a ja robię z tego jakieś wielkie wow.
Czego się obawiam najbardziej? O losie, w tym roku rowerka obawiam się najbardziej, tego jak poradzę sobie z równą i długą jazdą po płaskim i czy utrzymam (i tak stargowane na niżej) waty, które wymyślił trener Kuba. Nie wiem też jak będzie z odżywianiem, gdyż ze względów zdrowotnych, nie zawsze na treningach jadłam tak jak powinnam i nie wiem, czy brzusio jest wystarczająco przygotowany na przyjęcie żelowo-batonowego-bułkozżótymserem menu. No i jak to jest robić maraton bez galołeja od samego początku? I najlepiej też do końca. W sensie, że cały czas biec? To również wielka zagadka, którą chciałabym w Cervii rozwiązać. Pływanie? Ten temat już dawno przekazałam do archiwum X, więc nie zawracam sobie nim głowy, ale czy i jak poradzę sobie z falami?
Tyle pytań, tyle obaw, tyle wątpliwości :) A równocześnie, akuku, jak bardzo dużo radości! Może nie mam w sobie takiego luzu jak na Konie, ale jednak jakoś dziwnie (przynajmniej na razie) jestem po prostu spokojna. Oraz zadowolona, że tak fajnie minął okres przygotowań i że to już. Że za 4 dni moje małe wielkie święto!
Zamierzam być dzielna i uśmiechnięta. Pokorna i odważna. Skoncentrowana i radosna. A także waleczna i wyluzowana. Hehe, ja przecież zawsze lubiłam wyzwania. Cervio! Przybywam.