Planujesz dzień i wszystkie czynności życiowe pod kątem treningów. Zero kompromisów. Zasypiasz z myślą, ale mi dziś dobrze poszło na bieganiu oraz ze strachem (tak, strachem) jak uciągnę jutrzejsze setki na basenie oraz mocne zadania na bajku. Zero alko bo czujesz go potem na treningach przez dwa dni. Godzinami analizujesz wykresy (nie tylko swoje) na stravie, potrafisz czytać w kółko plan treningowy i sprawdzać, co udało się wytrenować do tej pory. Rower, lustro i waga – to sprzęty, bez których nie wyobrażasz już sobie życia. Poza tym, pudełka, dieta, wytop, kcalorie, suple, białko, koks. Zazdrościsz innym ich treningowych osiągów (nie dam mu lajka, no way). Najchętniej rozmawiałbyś tylko o triathlonie. W wolnej chwili też myślisz tylko o nim. Padasz na ryj, a i tak mało ci wysiłku – chcesz więcej! I oczywiście #niemaniemogę. Informujesz cały świat na snapie lub instastory, że właśnie rozpoczynasz/kończysz trening, a przecież nikogo to. Sory, ale naprawdę nikogo. A jeszcze trzeba zrobić piękną fotkę na facebooka. Niektóre treningi wychodzą, inne wręcz przeciwnie, a i tak jarasz się tym strasznie i jesteś uzależniony od potreningowych endorfin.
Kombinujesz z pracą bo trening. Opuszczasz się w domu i w rodzinie bo trening. Nie czytasz bo wolisz spać. Nie wychodzisz bo lepiej poleżeć. Nie spotykasz z ludźmi, nie chodzisz na zakupy, nie wyjeżdżasz na weekend – bo wolisz trenować. Trening trening trening. Uwielbiasz ten stan! Tylko ty i triathlon.
Znasz to? To chyba właśnie odpływasz.
Triathlon to niesamowicie zaborcza pasja. Zagrabić chce człowieka w zupełności. A że przecież trenować trzeba aż trzy dyscypliny + sen + regeneracja, to i sfer oraz sposobów oddziaływania jest bardzo wiele. Moment nieuwagi, wytłumaczenie, że przecież tylko podążam za marzeniami, i czymże byłoby życie bez pasji, i człowiek zamknięty jest. Samotny. Odpłynięty. Z najważniejszym i jedynym punktem nawigacji zamkniętym w kręgu: planowanie, organizowanie, trenowanie, sen.
Niby mówią, że nie osiągniesz celu (nie zrealizujesz marzeń, nie będziesz lepszą wersją siebie, nie rozwiniesz skrzydeł) bez pracy, konsekwencji, bez ambicji i skupienia na tym, do czego dążysz. Bez tego cholernego planowania, organizowania i snu. Mają rację. No ale jednak źle się dzieje, choć może wróć, „źle” jest tutaj niewłaściwym słowem. Dla higieny, dla zdrowia psychicznego i emocjonalnego, dla szczęścia i relacji międzyludzkich, a być może również i dla formy fizycznej, lepiej jest, gdy pasja stanowi dodatek do życia. Nie odwrotnie. Gdy pasja wzbogaca, nie kradnie. Zwłaszcza, że oprócz pieniędzy, lubi grabić rzeczy znacznie bardziej wartościowe i cenne.
A ja właśnie zdałam sobie sprawę, że zaczynam odpływać. Znowu. Który to już kurwa raz.
Na szczęście mam tego świadomość. I przecież zawsze mogę przestać :)