Tak startuje czołówka. Fot. Sowinskifoto.pl |
Ustawiłam się spokojnie, na samym końcu stawki, aby widzieć co robią inni i w razie czego naśladować :) Lub wzywać pomocy. Może jeszcze na wstępie, tym co nie wiedzą wytłumaczę szybko, na czym ten skituring polega. Aby iść pod górę na nartach skiturowych trzeba do deski przykleić takie futerko (fokę) (wspominałam, że uwielbiam głaskać?), dzięki czemu nie zjeżdża się w dół. Buty też są odpięte w cholewce do podejść, a pięta luźna od wiązania. Potem do zjazdu odkleja się fokę od nartki, dopina buty, wpina je w całości w wiązania i lufa w dół. Wszystko oczywiście w terenie. Między drzewami, po ścieżkach, krzaczorach i muldach. Borze!
A tak my :) Znajdź Bo na obrazku. Fot. Sowinskifoto.pl |
Raz na foce
Takie podejścia. Fot. Sowinskifoto.pl |
Raz bez foki
A tam gdzieś był zjazd. Fot. X Polar Sport Skitour |
Na szczęście moje, okolicznych drzew i ludzi (tak, wciąż byli wokół mnie ludzie! szok!), zjazd się skończył. Następna przepinka i dajesz Bo gonić tych, co włoili ci na zjeździe. Fu-fu-fu. No to gnam. Jeden strumyk przekroczony i drugi. Fu-fu. W międzyczasie walka, by szybko wpiąć się w wiązania, a tradycyjna zasada, że im bardziej się starasz, tym gorzej wychodzi oczywiście sprawdza się w stu procentach. I nagle łup. Poślizgnęła mi się jakoś foka i nie chciała trzymać na dość stromej wówczas nawierzchni. I jadę w dół. Aaa! Ratunku! Jedną nartą pomagam sobie jakoś, kijkiem wbijanym gdzieś tam na zboczu również, kolanami swymi i ręcami, ale nic! Pomocy! Wciąż poruszam się nie w tym kierunku co trzeba, czyli jadę w dół. Aaa! Na szczęście jakiś miły Pan (dziękuję) poratował mnie swym ekhm… kijkiem i dosłownie wyciągnął z tej opresji. Uff, złapałam pion, wróciłam do właściwej pozycji, znów zaczęłam oddychać. Cała jestem, żyje, borze, zajebiste te skitury! A ucierpiał tylko kijek, który zgięty pod kątem prostym dumnie towarzyszył mi do końca wyścigu, dodając niemałego dramatyzmu całej tej przygodzie.
Przygodzie, która tak naprawdę dopiero miała się rozpocząć…
Po tym drobnym incydencie wiedziałam już, że sobie poradzę. Podbudowałam się, wzrosła moja wiara w siebie, poczułam prawdziwą moc. I jeszcze jak potem wyprzedziłam na podejściu tego miłego Pana od pomagania, który na dodatek skomplementował moją fu-fu-fu formę, to uwierzyłam, że jak tak dalej pójdzie, to ja normalnie jeszcze wygram całe te zawody!!! :) Niestraszne były mi zjazdy, przepinki, przekraczanie strumyków, czy pokonywanie owych „niebezpiecznych” poręczówek. Boska byłam. Fu-fu-fu.
Czasem trzeba było odpinać narty… Fot. Sowinskifoto.pl |
I kiedy już przyszło do kolejnej przepinki i przyklejania fok oraz wizji ostatniego podejścia, w którym to jestem przecież taka fu-fu mocna i z pewnością nadrobię jeszcze kilka minut, czar prysł… Mokry śnieg, brak doświadczenia w przyklejaniu fok i wycierania nart z wody, sprawił, że nie chciały się te cholery do desek kleić psia mać. Zapinam, przyklejam, stukam, chucham, przemawiam do nich, błagam, a potem jeden krok pod górę i znowu łup. Odklejona foka zjeżdża, narta również w dół, a ja na kolana. I w płacz :) I jeszcze jedna próba. I kolejna. I nic. Głupie foki! Prawie rozpacz.
Ok, BO, spokojnie, nie płacz, tylko myśl. Myśl, myśl, myśl. Jak tu je przyczepić do nart? Nikt mnie tego (mryg mryg!) nie nauczył przecież… Gumką do włosów może? Buffem? Gałązką? (wiem, hihi) Linką jakąś od plecaka? No kurwa ciem?
Silvertejpem wiem, tylko skąd ja w środku lasu taśmę klejącą wezmę? I tak siedzę biedna przy tej ścieżce, wszyscy mnie mijają, a ja pytam drżącym głosem każdego, a czy masz może przypadkiem taśmę klejącą jakąś? Plis miej! Noo, foki mi nie kleją.
A czasem trzeba było narty nieść. Fot. Sowinskifoto.pl |
I kiedy zwątpiłam już w jakąkolwiek pomoc, pogodziłam z faktem, że straciłam spokojnie jakieś 10-15 minut i że przyjdzie mi pewnie na butach dymać te ostatnie kilometry do mety. Albo GOPR jakiś wzywać. To jednak przyszła pomoc! A raczej miła dziewczyna, jak się potem okazało Gosia (dziękuję i pozdrawiam), która odkleiła mi ze swojego kijka pół metra taśmy (wszystko co miała) i poratowała. Przykleiłam te swoje foki do nart. Niestety tylko w jednym miejscu, na więcej nie starczyło, więc za kilkanaście metrów zabawa zaczęła się od nowa. Jazda kurde w dół, miast w górę. Chciałaś baBO przygód i wyzwań, masz! Psia mać. Na szczęście kilkanaście sekund potem, spod ziemi niemalże jakoś, wyrósł chłopak z całą rolką czarnej klejącej taśmy! Kumacie? Cała rolka! Czarnej klejącej taśmy do fok! Poratował mnie, jeszcze jedną dziewczynę i Gosię, której potem foczny klej również odmówił posłuszeństwa. Kimkolwiek jesteś Rycerzu z taśmą, stokrotnie dziękuję!
Przykleiłam, wpięłam butki, sięgnęłam po swój jakże dzielny zgięty kijek i na początku jeszcze ostrożnie czekając na znajome łup i uciekającą nartę do tyłu, potem już na porządnym wkurwie ruszyłam fu-fu do przodu. W końcu byłam wypoczęta jak nigdy. Fu-fu-fu. Teraz to naprawdę z drogi śledzie! Minęłam kilku panów, kilkadziesiąt metrów przed metą jeszcze jedną dziewczynę, która ku mej radości, stwierdziła, że nie podejmuje walki, no i dotarłam! W iście dramatyczny sposób ukończyłam swoje pierwsze zawody skiturowe! Nie pokonał mnie kijek, nie zabiły zjazdy i nie zwyciężyły foki! Nie byłam ostatnia, ba, wśród 50 kobiałek, mimo tej kilkunastominutowej focznej straty, na 23 (!) (wiadomix!) miejscu się uplasowałam! Czujecie? I dzwoniący medal dostałam. Dzyń dzyń!
Wraz z kijkiem dotarliśmy! Fot. JKR Ostrowski |
A wprawione oko, oprócz zgiętego kijka i banana na twarzy dojrzy również przyklejone foki. Fot. Kris Photography Studio ;) |
Oj! Tego mi trzeba było. Zajebiste zawody i przygoda, a skitury jeszcze bardziej.
A jak ja kurde przebiegnę ten maraton w Rzymie za 3 tygodnie pomartwię się jutro… :)
Uwaga ogłoszenie! Jeśli ktoś chciałby mieć taką oto pĄpkoszulkę mocy, to właśnie ruszyła 3 limitowana edycja produkcji. Klikać i zamawiać!