Trzy pory roku w Zako

Jezzu, o 8.30 rozruch, tak rano? To o której trzeba wstać”? Zapytała Ula, moja współlokatorka studiując program obozu biegowego w Zako, na którym właśnie jestem od soboty. Obozu zimowego dodam, choć akurat na początku to on był wiosenny z błękitnym niebem i słońcem wielkości młyńskiego koła, potem faktycznie zimowy z lśniącym białym puchem i zaspami po kostki, a teraz jest jesienny, gdzie deszcz z gradem leje nam na głowę, a wiatr świszczy za oknem i oczywiście zawsze wieje w twarz. Takie rzeczy tylko z Obozybiegowe.pl. I obozu, którego raczej miało nie być w moim kalendarzu i którego nie planowałam, ale wiadomo jak z tymi planami… więc jestem. I wcale się tu nie obijam, w końcu „Barcelona sama się nie przebiegnie”.

Hmm. Całkiem przyjemnie wstaje się o 8.15, a nie 5.30 rano. Całkiem przyjemnie :) Podobnie jak fajnie dostawać jedzenie pod nos, i to bardzo smaczne oraz dużo. Ale już mniej przyjemniej jest być sprowadzanym na ziemię (często i dosłownie) przez te góry. Jeśli bowiem myślisz, że fajnie już biegasz, że jest forma, że ten sezon należeć będzie do ciebie, że oto przybywam i drżyjcie, to jedź pobiegać w góry. Od razu zweryfikujesz te sądy i poznasz swoje miejsce w szeregu. Oraz nauczysz się pokory. Momentalnie.Co nie znaczy, że coś się u mnie zmieniło w kwestii biegania po górach. Nadal uwielbiam. Tę nieprzewidywalność, zakręty, zapach przejrzystego powietrza lub mgły, piękne widoki, niekończące się podbiegi oraz strome i kamieniste zbiegi. O tak, zbiegi to ja naprawdę love, i jest to już normalnie prawie że miłość z wzajemnością…Ale ale, żeby nie było. Na obozach z Obozybiegowe.pl nie tylko się biega. I dobrze. Pobiegać „tylko” to ja sobie mogę wokół bloku, rajt? Na obozie robi się też masę innych rzeczy i wcale nie mówię tu o wieczornych wypadach na piwo. Są treningi stabilizacji, techniki biegowej, skoczności. Są godzinne sesje rozciągania, a także zajęcia na basenie. Są indywidualne konsultacje oraz wykłady. A w międzyczasie się biega. Ja najbardziej lubię całodniowe wycieczki biegowe, na których pokonujemy dystans 25-30 km zatrzymując się w międzyczasie w schroniskach na pyszną szarlotkę i herbę z sokiem oraz cytryną (tzw. „zestaw Bo”). Choć bywa też, że z racji pogody nie do końca teges biegamy sobie (a co?) po Krupówkach. Miny misiów bezcenne…

Ale długie wypady w góry najlepsze. W poniedziałek byliśmy w Dolinie Chochołowskiej i na Ornaku (bajka!), dziś nad Morskim Okiem (gdyby nie ten asfalt i deszcz byłoby całkiem najs), a w piątek nie wiem jeszcze gdzie, ale już się nie mogę doczekać. Znaczy się głowa nie może się doczekać, bo ciałko już trochę zmęczone, choć zdecydowanie mniej niż rok temu. Zapewne to przyczyna nieco innych w obciążeń treningowych (teraz mniejsze), być może lepiej też rozkładam siły (świadomie nie zajeżdżam się), albo też jestem bardziej wytrenowana… Tak, to z pewnością mniejsze te obciążenia. Poza tym jestem w grupie średniaków, a nie hartów, w której to Krasus dumnie pręży muskuły oraz pięknie odbija się ze śródstopia. Zapewne więc dlatego umieram tylko trochę, a nie totalnie…

Na podsumowania i wnioski przyjdzie czas po powrocie, teraz tylko melduję, że żyję i radośnie wkurzam wszystkich takimi oto fotkami.

Wiosna
Pani Zima (fot. Olek Senk)
Jesień (po drugiej stronie kadru naprawdę padało)
Aha, a teraz ślicznie pada śnieg, więc zapowiada się, że jutro znowu będzie zima…
About the author

BO. Lub jak mawiają inni Bożena triathlonu. Biegam, pływam, kręcę i kocham góry. A swoje sportowe przygody opisuję tu. Zostań, poczytaj, skomentuj, przynajmniej jest śmiesznie.