Ale tak mi się kuźwa zaczęło tęsknić za bieganiem, że normalnie nie mogę. Czy to ten deszcz (kocham bieganie w deszczu), czy to wpływ kolejno czytanych lektur („Ukryta siła”, a teraz „Ultramaratończyk”), czy to wkurw na widok fejsa ubździanego wpisami o treningach, długich rozbieganiach i finałowych maratońskich szlifach na jesienne starty? Jezzu, jak ja Wam wszystkim zazdroszczę! Nie podchodzić, bo uderzę! Czy już za długa ta przerwa, a trzy pary nowych butków czekają? Boże, jak ja bym chciała biegać! Już. Już. Już! Tęskni mi się za tym biegowym zawieszeniem, za poczuciem wolności, za łykaniem kolejnych kilometrów, najlepiej w terenie, za przesuwającym się krajobrazem oraz potreningowym styraniem pomieszanym z niepojętym poczuciem spełnienia i szczęścia. Nawet za interwałami mi się tęskni. I za biegiem ciągłym. Aaaa! Oszaleję zaraz! Biegać mi się chcę. BIE-GAĆ!
Które przecież i tak niebawem znikną. Chlip, chlip.