Tylko z pozoru jest twardy, wymagający i nieustępliwy. I tylko ci, którzy go dokładnie nie znają mówią, że brutal, że za ambitnie i zbyt wysoko poprzeczkę mi stawia. Fakt, miewa co prawda nie do końca trafione decyzje jak ta, że każe ścigać mi się z facetami i w Wielkim Wyścigu startować, ale któż z nas czasem nie błądzi? No któż? Ale już całkowitą nieprawdą jest, że nie pozwala mi leniuchować i odpuścić jak mam dość, że zabronił alko lub niedajborze nakazał jakiejś zdrowej diety trzymać i rozlicza z każdego wszamanego kubełka lodów. Nie! Nic z tych rzeczy. Mój trener to naprawdę super gość. Lubimy się. On zna mnie, ja jego, rozumiemy się i dogadujemy. Taki trener to skarb.
I choć może faktycznie jego myśl trenerska niektórym może wydać dość restrykcyjna, nie narzekam. W czerwcu – tak jak lubię – naprawdę daliśmy do pieca:
- swim: 33,5 km / 14,5 h
- bike: 854 km (!) / 31,5 h
- run: 177 km / 17,5 h.
Razem (werble) 1064 km zrobione w niecałe 64 godziny. Noo! Głośniej te werble poproszę, głośniej! (tak tak, odpoczynek też był, zresztą spytajcie trenera, potwierdzi). No i w czerwcu zaliczyliśmy również dwa spektakularne sukcesy triathlonowe w Malborku i Okunince, do tej pory telefon dzwoni z gratulacjami.
Ale po kolei.
Swim. Ustaliliśmy z trenerem, że teraz przede wszystkim ćwiczymy wytrzymałość i tłuczemy kilometry, co jakiś czas dodając technikę oraz szybkość. A pamiętając mądrości z obozu w Szklarskiej, że w pływaniu najważniejsza jest powtarzalność i systematyczność basen zaliczamy cztery, a nawet i pięć razy w tygodniu (tak Paweł, o szóstej rano). Lubię pływać, więc absolutnie nie jest to problemem. Zwłaszcza, że najlepszy trener na świecie zadaje mi głównie moje ulubione zadania tj. 9 lub 10 razy 200 m kraulem, czasem też pływamy 400-setki lub 800-setki albo w łapach. Co jakiś czas zdarzają się niestety 50-tki (nie cierpię pięćdziesiątek) oraz grzbiet (jeszcze bardziej nie cierpię grzbietu), ale co począć, z trenerem dyskusji nie ma, pływać trzeba. Na koniec zagadka i ciekawostka. Ile krytych pływali otwartych jest w lipcu w mieście wojewódzkim, które ma swój international airport? Uwaga podaję odpowiedź: zero. Zero. Null. Nic. Żadnego basenu w mieście! Krasus, jestem pod wrażeniem Twoich korupcyjnych możliwości i zasięgu wpływów, naprawdę. Na szczęście, sprawiedliwość istnieje i nie udało Ci się, ha, dotrzeć do Nowej Wsi! 10 km za miastem mam basen i to nawet całkiem fajny, a ciut dalej jest nawet pływalnia olimpijska, z której również nie omieszkam skorzystać. Twoje starania i nadzieje, że do sierpnia zapomnę tego kraula są więc – przykro mi – złudne.
Bike. Nie przesadzę chyba jeśli napiszę, że na bajku nastąpił, bądź następuje właśnie, mały przełom. Czy to zasługa fittingu i nowego siodła, czy po prostu wyjeżdżenia lub mocnego sparingpartnera (mryg mryg), nie wnikam. Ale jeżdżę już naprawdę fajniej! I jeszcze większą frajdę z tego mam. No! Dolny chwyt baranka? Stawanie na pedałach? Siedzenie na kole już takie prawie prawie? A nawet dawanie zmian? Kręcenie z prędkością 35 km/h? Zjazd z górki bez hamowania? Proszę pytajcie, pytajcie, na wszystko i tak odpowiem „tak”. Tak! Chwilo trwaj. To się dzieje naprawdę, staję się szosonę!
Run. Wreszcie się wzięłam ciut więcej za bieganie. Trener nakazał wprawdzie zrezygnować z Maratonu Gór Stołowych (chlip, chlip, mieliśmy przez to ciche dni), że niby nie można mieć wszystkiego (jak to?) i muszę się zdecydować albo góry albo tri, no ale biegam już więcej i to jest najważniejsze. A biegam po płaskim i w terenie biegam, jakieś tam podbiegi też robię oraz mocniej cisnę na zakładkach. No i w zawodach też biegam i to z sukcesami nawet. Taki powrót! Dobrze, bo przecież bieganie też jest fajne i w całej tej triathlonowej gorączce czasem zdarzało mi się o tym zapominać.
Wspólnie z trenerem ustaliliśmy, że za dwa tygodnie startuję w olimpijce Frydman Triathlon (1500 m swim, 40 km bike, 10 km run). Bardzo się cieszę, że treneiro pozwolił na te zawody, bo pływania dużo i okolica ładna, a rower będzie po górkach, więc może na coś przydadzą się te moje poodjazdy. A potem za dni 33 (czydżeszczyczy!) wydarzy się WIADOMOCO. Nie, jeszcze się nie denerwuję, nie jojczę i nie płaczę. Ale za jakiś czas zacznę, uprzedzam więc, żeby nie było że ktoś będzie zaskoczony.
Trener nakazał mi teraz postępowanie wg następującego planu:
1. Napieraj dalej, za jakiś czas zaczniemy schodzić z intensywności i objętości.
2. Nie kozacz na bajku, nie wypierdziel się i nie wpakuj pod samochód (pamiętaj, wciąż jesteś leszcz).
3. Nie złap żadnej durnej kontuzji.
4. I nie zapominaj o nagrodach.
Najbardziej podobają mi się punkty pierwszy i ostatni, no ale do dwóch środkowych też niestety muszę się stosować. A przyznacie, że to unikalne i jedyne w swoim rodzaju podejście trenera do zawodnika. A jakie mądre! I wszechstronne! Oraz błyskotliwe jakie! Taki ten mój trener! Czy już wiecie kto?
Bo, doprawdy nie wiem jak to robisz, ale trenerem jesteś również zajebistym.