Decyzja zapadła. Nie biegnę w Orlen Marathon. Powiedzmy, że to taki mały krok w tył, aby wziąć porządny rozbieg przed moimi kolejnymi planami, celami, marzeniami…
Tak, rezygnuję ze startu w maratonie, do którego przygotowywałam się przez ostatnie 2 miesiące z hakiem – powiedziała „Bo rozsądna” tłumacząc swą decyzję troską o nogę zainfekowaną shin splints i chęcią szybkiego powrotu do zdrowia. Tak, rezygnuję – potwierdziła „Bo prrr szalona”, po cholerę mam przeczłapać ten maraton bez marzeń o pięknej życiówce, bez walki z sobą, bez cierpienia, łez i bólu! Skoro się więc dziewczyny tak ładnie dogadały, nie pozostało mi nic innego jak przyznać im rację, klepnąć tę decyzję oraz zapłakać nad swym losem i pewnie zaplanować jakąś fajną kolarską wycieczkę z Kubą na przyszłą niedzielę, bo przecież serce mi pęknie z żalu jak będę musiała to wszystko śledzić w relacji na żywo.
Czy jest mi smutno? Jest. Czy jestem zła? Jestem. Czy chce mi się ryczeć jak słyszę reklamy w radiu, jak pomyślę o swoich ambitnych założeniach startowych, jak czytam o ostatecznych szlifach i taperingu innych biegaczy oraz gdy naprawdę czuję to ich przedmaratońskie podekscytowanie i zazdroszczę jedynych w swoim rodzaju emocji? Już nie ryczę, swoje wypłakałam.
Jak noga pytają. Otóż noga dobrze. W zasadzie całkiem dobrze. Odpoczynek od biegania dobrze jej robi, na pewno pomagają też ćwiczenia (przebieranie nogami pod stołem weszło mi w krew, podobnie jak poruszanie się po domu wte na palcach, a wewte na piętach) oraz chłodzenie okładami z lodu. Nawiasem mówiąc, chłodzenie tak intensywne, że gapa odmroziła sobie tę nogę i ma trzy bąble, a może nawet cztery. Wiadomo, jak coś robić, to zawsze na 200% :) Tak więc noga generalnie już nie boli, czasem delikatnie gdzieś zaćmi, co jednak jest niczym w porównaniu z bólem, którego doświadczałam wcześniej. I choć pewnie mogłabym już coś potruchtać, nie biegam. Boję się. Ktokolwiek wychodził kiedyś z kontuzji, wie czym jest strach przed tym bólem… Z przyjemnością oddaję się za to swojej drugiej pasji pływaniu (Test Coopera nawet gdybym była facetem zaliczyłabym na bdb, 575 m, fju, fju) oraz zgłębiam tajniki kolarstwa w praktyce. Szosa for dummies zasługuje jednak na osobny wpis, jeśli nie na cały cykl wpisów, więc teraz nie pozostaje mi nic innego, jak wszystkim niedzielnym maratończykom życzyć powodzenia. Pokażcie mu, temu maratonu, kto tu tak naprawdę rządzi!!! Let’s go! Ognia!
I oczywiście w trupa, przecież nie może być inaczej. Bez życiówek się nie pokazujcie.