Tydzień, calutkie 6 dni potrzebowałam, aby po biegu górskim w Krynicy dojść do siebie. Taki lajf, im człek starszy tym dłużej schodzi mu na wszystko – na regenerację też. A pamiętam jak dziś, gdy styrana po prowadzeniu kilku godzin fitnessu pod rząd potrafiłam rano budzić się rześka i wypoczęta. Pamiętam, gdy po wywrotce na rowerze wystarczyło otrzepać kolana, by dalej mknąć przed siebie. Albo jak strupki z „niewielką” tylko moją pomocą (kto nie lubi zdzierać strupków?) schodziły po dwóch dniach. Ehh… Te se ne wrati. Babciu Bo. Ne wrati.
No ale jezdem z powrotem. Ciut stęskniona za bieganiem, z wciąż szczykającym lewym biodrem-pośladkiem oraz (nowość!) z bolącym palcem u prawej stopy. Bo jakby ktoś nie wiedział, sport to zdrowie.
A akcja regeneracja przebiegała pod znakiem powolnego dreptania po 10 km w niedzielę i w poniedział, całkowitego zawieszenia biegania na wtorek i środę, próby biegania WB2 w czwartek (11 km w tempie 4:59, ale ciężko) oraz – i to jest najciekawsze – masażu. Prawdziwego! Pierwszego, nie licząc pakietowego masażu po Cracovia Marathon, prawdziwego, profesjonalnego masażu w mym życiu.
I nie był to masaż miły i relaksacyjny. Miejscami naprawdę bolało i było dość nieprzyjemnie. A miejscami – wręcz przeciwnie – śmiechota wielka, bo łaskotki mam straszne i normalnie myślałam, że nie wytrzymam, że zerwę się z tego łóżka, oby tylko jak najdalej od tego miziania i łaskotania. Ale twarda jestem, wytrzymałam. Masaż pomógł, nózie jakby lżejsze, zakwasów zero. Zapodam sobie jeszcze kilka takich sesji przed i po maratonie. A co! Może mi się nie należy? Z innych newsów to jeszcze rajtki rzekomo zgubione w Krynicy się znalazły. Na półce jak gdyby nigdy nic sobie leżały, proszęjaciebie. Dodam, że znalazły się w ten sam dzień, gdy ze sklepu przyszły nowe, identyczne, bo to moje ulubione rajtki są. Mam teraz dwie pary.
Jejku, jejku. Tik tak. Do maratonu zostało 14 dni. Zaczyna się stresik oraz nerwowe sprawdzane wszystkich dostępnych prognoz pogody. I kalkulacja, że chyba jednak porywam się z motyką na te 3:45. Ale czyż złoto nie należy się zuchwałym? Należy!
Tymczasem gorąco uprasza się o trzymanie kciuków za tych co jutro we Wrocławiu. Za Rudą i jej wymarzone 4:30, za moją koleżankę Jolę, która tym startem zdobywa Koronę Maratonów oraz za kolegę Leszka, który zapewne powalczy o złamanie trójki. I za wszystkich debiutantów, aby im gładko i miło poszło. Będzie dobrze, Bobry! Run!