W życiu każdego debiutanta – maratończyka (ach jak to brzmi!) pojawia się chyba w końcu to pytanie: Co dalej? Maraton przebiegnięty, marzenie spełnione, mission completed. Co teraz? Gdzie jesteś króliczku? Jak żyć? ;)
Na szczęście znam odpowiedź – wciąż będę biegać ;) Wsiąkłam i nie ma odwrotu. Ale z wyraźnym wskazaniem na biegi dłuższe niż kilkukilometrowe szarpaniny w walce o prędkość światła… Nie lubię, nie przepadam.
Maratony? Nie więcej niż 2-3 w roku. Nie chcę aby mi spowszedniało. Ten dystans wciąż ma być świętem oraz celem nr 1, pod który podporządkowuję swoje treningi. Jesienią Warszawa? Chyba na pewno ;) I próba na 3:45. Drugi maraton jest ponoć równie trudny jak pierwszy… Już przebieram nóżkami z niecierpliwości, by być na linii startu.
W międzyczasie coś regionalnego, może jakieś połówki? Ciągnie mnie do biegów górskich, ale chyba za dużo tego dobrego na początek. Nie wiadomo też, czy drobne naprawianie zdrowia nie wykluczy mnie na kilka tygodni, tak więc spokojnie! Będzie tak jak lubię – planowo, metodycznie i racjonalnie ;) Chyba…
Tymczasem pierwszy, delikatny (taki „na paluszkach”) trucht pomaratoński przebiegłam w koronie :) To prezent. RunChicago 26,2 … Może kiedyś?