Cały internet o ostatnich dniach przed maratonem wyczytany. Że nie ma co teraz kombinować z treningiem, bo nic się już nie poprawi tylko popsuć można. Że odpoczynek, dużo snu, że węglowodany i generalnie sporo jedzenia, no i oczywiście nawadnianie.
Stosuję się skrupulatnie, zwłaszcza do tego jedzenia. I spania :)
Ale denerwuję się i pytań mam tysiące. Czy dam radę, jak pobiec, jak poradzę sobie z kryzysami, czy kolana (zwłaszcza lewe, kurcze odzywa się coraz częściej) wytrzymają? Cieszę się ogromnie, bo przecież spełnić mogę jedno z moich ostatnich największych marzeń – przebiec maraton! Z drugiej strony – korci mnie jednak, by spróbować pobiec na jakiś fajny wynik. Bo ponoć mogę i ponoć jestem w stanie. Dziwne, nie pamiętam kiedy (a może nawet nigdy?) nie byłam tak niepewna swoich (nie)możliwości…
Wiem, że sukcesem będzie samo przebiegnięcie maratonu, nawet z 5 z przodu. Ale… No właśnie. ALE…
No dobra, napiszę to – marzę jednak o złamaniu 4h i to jak największym złamaniu. I będę wrrrr wściekła, jeśli mi się to nie uda!