Z żelowymi, zimnymi okładami na kolanach dziś już po biegu. Całkiem niezapowiadanego, bo wtorek to czas na fitness (jestem instruktorką i prowadzę zajęcia w klubie 2 razy w tygodniu), ale że zajęcia odwołano to ja hop w buty i słuchawki i do biegu gotowa start. Całkiem było dziś miło – 11 km w średnim tempie 6:12 (wciąż b. wolnym, ale ja po prostu nie potrafię szybciej biegać na dłuższych kawałkach, na krótszych zresztą też). Kolana tylko na początku dawały o sobie ostro znać, a potem już się przyzwyczaiły, że bolą.
Note to myself: 1) mimo, iż sprzęt nie biega czas sprezentować sobie jakąś inteligentną oddychającą koszulkę z długim rękawem; 2) pożyczana od Wielkiego Łosia opaska „power balance” chyba nie działa – dziś bez niej biegało się super.