Z pewną taką nieśmiałością, obawą, ale i sporym zaciekawieniem sięgałam po książkę Łukasza Grassa „Trzy mądre małpy”. Że triathlon? Że po co mam niby o nim czytać? Że taki tytuł dziwny? A niedajboże jeszcze się zarażę? I zechcę spróbować?
Triathlon. Przecież ja nawet nie potrafię tak z głowy podać dokładnych odległości na dystansie sprinterskim czy olimpijskim. I ciągle mylę się, gdzie wstawić „h” pisząc nazwę tej dyscypliny. Pływam żabką i na plecach (kraulem niby też, ale ponoć śmiesznie), rowerem do pracy co najwyżej jeżdżę, a biegam od roku. A za czytanie o przygotowaniach do triathlonu się zabieram. Bo, proszęcię, znowu króliczek?
I zanim nastał wieczór było już było po lekturze.
Bo ta książka jest z tych, co się same czytają. Może nie jest to literatura kandydująca do Nike (zresztą nie taka też z pewnością miała być), ale czyta się Grassa świetnie. Opowiada On o sobie – jaką przeszedł drogę od 100-kilogramowego miśka, zapracowanego, przemęczonego, nie mającego czasu absolutnie na nic, do uporządkowanego, wysportowanego triathlonisty nabijającego setki kilometrów miesięcznie i zarażającego swoją pasją innych. Opowiada też o pracy dziennikarza i pułapkach codziennej pogoni za niewiadomoczym. Pisze o wyrzeczeniach, konsekwencji w realizowaniu planu i o wewnętrznej walce, którą ciągle trzeba toczyć z samym sobą, tylko (tylko?) po to, by potem móc czuć to coś na mecie. O tym, że „nie da się” znaczy „da się” i o umiejętności oraz konieczności znalezienia odpowiedniego balansu pomiędzy ciałem a umysłem.
Ta książka jest o triathlonie, choć tak naprawdę to nie tylko o nim. Jest ona również o pasji (uwielbiam przebywać w towarzystwie, słuchać, rozmawiać i czytać ludzi z pasją, uwielbiam) i o tym, jak posiadanie i realizacja marzeń uczynić mogą nasze życie ciekawszym, wartościowszym, lepszym. Jasne, miejscami zalatuje „Alchemikiem”, ale akurat tezy o życiowym resecie i ponownym znalezieniu prawdziwego ja za pomocą sportu, idealnie wpisują się w opowiadaną przez Grassa historię.
Ale uspokajam, jest też dużo o triathlonie, a jakże! O męczących treningach i morderczych zawodach. O wybitnych sylwetkach oraz ich osiągnięciach. A na koniec jest też o owych trzech tytułowych małpach będących zdaniem Autora uosobieniem (chyba umałpieniem) triathlonowych dyscyplin. Tego porównania akurat nie do końca rozumiem, ale to pewnie dlatego, że nie doświadczyłam triathlonu na własnej skórze.
Jeszcze nie doświadczyłam. Bo przyznam, motyla noga, że coraz większej ochoty nabieram na to całe pływanio-pedałowanio-bieganie. Jeszcze nie dziś, jeszcze pewnie nie za rok, ale kiedyś na pewno. Bo niniejszym do listy moich marzeń celów dopisuję kolejny. Triathlon.
Albo zmienisz swoje życie, albo, jak w końcowej scenie „Sprzedawców gumek”, nawet na cmentarzu będziesz wciąż śnił o niespełnionych marzeniach – kończy Łukasz Grass. Ładnie, nie?