Ironman Frankfurt – co gdzie jak?

Jeśli chcesz mieć domierzoną i niezbyt łatwą trasę. A także wystartować w zawodach z doskonałą organizacją, tłumem kibiców i świetną oprawą, a na dodatek chwalić się, że bierzesz udział, lub nawet zdobywasz medal na Mistrzostwach Europy, to z pewnością IM Frankfurt jest imprezą, którą warto rozważyć w swych wyborach „gdzie za rok”.

Od 2005 r. impreza we Frankfurcie ma rangę Mistrzostw Europy, co sprawia, że zawody te przyciągają naprawdę dobrych zawodników. Poziom jest wysoki, konkurencja duża, a rywalizacja często rozstrzyga się na ostatnich kilometrach maratonu. Każdego roku w IM Frankfurt startuje ponad 2,5 tysiąca zawodników, a wg informacji organizatora, liczba zgromadzonych kibiców przekracza pół tysiąca. Jest konkret, prawda?

Gdybym miała w trzech cechach opisać te zawody to byłoby to: świetna organizacja i oprawa, dość wymagający, ale w sumie – jak się człowiek postara i umie jeździć – szybki rower oraz mega atmosfera na bieganiu. Ale może po kolei: oto garść praktycznych informacji, które być może będą pomocne w podjęciu decyzji o starcie lub planowaniu strategii wyścigowej.

Organizacja

Ironman Frankfurt to zawody z dwiema strefami zmian, ale spokojnie – organizacyjnie jest to bez problemu do ogarnięcia. Zarówno w przeddzień zawodów, jak w przed samym startem kursuje shuttle bus, który (za darmoszkę!) dowozi człowieka na miejsce. Autobusy kursują z centrum miasta w średnio co 15 minut. W sobotę jest kurs dla samych triathlonistów i ich rowerów (ale nikt tego nie sprawdza i spokojnie można jechać z osobą towarzyszącą, jest dużo przegubowych autobusów kursujących wte i wewte), a w niedzielę jeżdżą autokary, które zabierają sportowców i kibiców (tych ostatnich po etapie pływackim z powrotem zwożą do miasta). Nie ma sensu samemu kombinować z własnym dojazdem czy taksówką – naprawdę ten transfer świetnie działa, a jak człowiek utknie w korku, jak np. my w niedzielę przed startem, to utknie w nim razem z setkami innych zawodników, co pozwala mieć nadzieję, że jednak poczekają ze startem na wszystkich :)

Aha, i jest respektowana licencja PZTri w formie elektronicznej. Jeśli człowiek nie ma licencji (a zachęcam do wykupienia i wspierania szkolenia młodych zawodników), na miejscu za gotówkę (30 ojro) trzeba wykupić ichniejszą jednorazową.

Czyli startujemy znad jeziora Langener Waldsee, gdzie umiejscowiona jest T1 i skąd zabiera się rower na trasę kolarską, a worek z rzeczami pływackimi oddaje się wolontariuszom (jest on potem przewożony na linię mety). A T2 jest w centrum miasta. Co ważne, zjeżdżając z trasy kolarskiej, rower odstawia się na wieszak w miejsce wskazywane przez wolontariusza i rowery ustawiane są tam wg godzin przybycia do strefy (a nie numerów startowych). Warto więc (próbować) zapamiętać godzinę zjazdu do T2, bo potem człowiek odbierając rower ze strefy szuka go prawie pół godziny (sprawdzone info). I jeszcze jedna rzecz, która była dla mnie nowością: w T2 kask należy mieć na głowie do momentu dojścia do czerwonego worka z rzeczami na bieg (a nie jak jest zazwyczaj do momentu kontaktu z rowerem) – prawie ups dostałam za to karę… Ale upiekło się.

A propos piekarnika. Podczas naszych zawodów temperatura wynosiła 24-28 stopnie, było sporo chmur i wiało. Ale tydzień przed zawodami i tydzień po nich, we Frankfurcie był upał totalny (30-37 stopnie). Tak więc warto mieć na uwadze, że w dniu startu może być cieplutko.

Generalnie organizacyjnie te zawody dopięte są na ostatni guzik. Widać lata doświadczeń i wypracowanych rozwiązań. Dużo wolontariuszy, sprawna obsługa w biurze zawodów, kilka motocykli z sędziami na rowerze oraz dość spore expo i odpowiednio wyposażony Mshop. Nie ma się do czego przyczepić.

Trasa pływacka

Pływanie odbywa się w jeziorze Langener Waldsee, które – jak podają oficjalne źródła – ma w lipcu temperaturę 18-24 stopni. U nas było 21,5 st. C – generalnie ciepło. Zawodniczki PRO startowały bez pianek, age-grouperzy w piankach, choć wielu dobrych pływaków zrezygnowało z pianek i chyba dobrze na tym wyszło. Naprawdę ta woda była dość komfortowa zarówno pod względem termicznym, jak i fal, których – mimo sporego wiatru – w zasadzie nie było. Widoczność również standardowa, dna nie zobaczysz, ale swoją dłoń do łokcia to raczej bez problemów.

Fot. Florian Wiegan

Pływa się jedno okrążenie, które po ok. 1600 m urozmaicone jest tzw. australijskim wyjściem na brzeg. Dla kibiców to z pewnością fajne rozwiązanie, dla głowy zawodnika również, gdyż pozwala sobie fajnie ułożyć ten dystans mentalnie. Z minusów: jednak człowiek wybity jest z pewnego rytmu, poza tym na wybiegu jest dużo kamieni, co niestety utrudnia szybkie przemieszczanie się. Linia pływania biegnie więc najpierw po prostokącie, potem wyjście z wody, a następnie taki but z cholewką – miał fantazję architekt tego etapu zawodów. Pogratulować.

fot. Florian Wiegan

Na drugiej części pętli, po nawijce, u nas mocno świeciło słońce w twarz, co bardzo utrudniało lokalizację bojek. Jest na to sposób – podpowiem – nie płynąć jako pierwszy :) Choć u nas właśnie doszło do małego zamieszania – w sumie nie wiem czy spowodowanego oślepiającymi promieniami słońca czy innym czynnikiem – ale czołówka popłynęła nie na tę bojkę co trzeba i oczywiście cała reszta za nimi. Ponoć ratownicy i wolontariusze na SUP-ach starali się to jakoś wyprostować, ale ostatecznie większość z nas popłynęła więcej, mi wyszło prawie 4 km.
Podsumowując etap pływacki: ciepło, bez fal i słonecznie.

Trasa kolarska

Trasa kolarska na IM Frankfurt ma kształt podłużnego balonika – najpierw 15 kilometrów dojazdu do miasta (płasko, szeroko, miejscami lekko w dół – bajecznie), a potem wyjazd na okrążenie, które pokonuje się dwa razy. Przejeżdżając przez miasto trzeba uważać na tory, studzienki kanalizacyjne i koleiny, a przy drugiej pętli również na ludzi, których jest już znacznie więcej w okolicach trasy (organizatorzy pilnują i nie widziałam, aby ktoś wtargnął na trasę, ale czujnym zawsze trzeba być!).

Tak naprawdę cała zabawa zaczyna się po wyjeździe z miasta. Pojawiają się górki (na każdym okrążeniu jest siedem większych górek do wjechania oraz kilka innych, mniejszych zmarszczek), długie proste, gdzie można ciąć, ile fabryka dała, oczywiście zjazdy (z czego chyba dwa bardziej techniczne) oraz dodatkowa atrakcja na ok. 30 km trasy tj. miasteczko Hochstadt. Tam oprócz niczego sobie podjazdu czeka nas również prawie kilometr kostki brukowej – takiej konkretnej, prawdziwej, wypukłej i śliskiej jak lodowisko kostki brukowej. Warto mieć wszystko dobrze przymocowane do roweru, bo zgub tam było sporo. I warto tam też trochę zluzować i cieszyć się zawodami, kibice tylko na to czekają – żal nie pomachać :) Generalnie w miejscowościach, przez które się przejeżdża zawsze kibicują lokalsi, a na większych podjazdach, przynajmniej tak było u nas, lokalne kluby sportowe i triathlonowe też organizują fajny doping.

Fot. Joern Pollex/Getty Images for IRONMAN

Strefy odżywiania są długie i umieszczone zawsze na początku podjazdu – z jednej strony człowiek się cieszy, bo woda woda woda, z drugiej już wie, że zaraz trzeba będzie cisnąć pod górę. Więc można zrzucić z blatu.

Widoczki? Wspominałam w relacji, że ta trasa nie jest bardzo widokowa i epicka, albo to już ja mam tak mocno wywindowane standardy… Ot, taka tam tapeta z Windowsa, tylko że z wiatrakami. Asfalt jest raczej dobrej jakości, acz trzeba być uważnym w mieście, a w mijanych miejscowościach pokonać kilka mniej lub bardziej zakręconych zawijasków. Nie jest to trasa dla parówek – górki, zjazdy i zakręty skutecznie eliminują chęć jazdy na kole, a sędziowie też pilnują, więc raczej wszyscy jadą uczciwie. No może za wyjątkiem powrotu, który był totalnie pod wiatr :(  Tam to człowiek już nawet nie strategicznie, a bardziej instynktownie chce się schować przed podmuchem, tak jest ciężko… Za moimi plecami chłopaki dostali karę na 175 (!) km trasy. Auć.

Fot. Nigel Roddis/Getty Images for IRONMAN

Zaskoczona byłam sporą liczbą defektów i gum na trasie. Ciekawa jestem czym to jest spowodowane? Rowery wypasione, asfalt też raczej bezproblemowy i czysty, a na poboczach widziałam chyba kilkunastu triathlonistów zmieniających dętki lub prowadzących rower do najbliższej stacji serwisowej. Nie wdając się w dyskusje i debaty, których pełno dookoła, powiem tylko jedno słowo: mleczko. I po kłopocie.
Trasa ma długość 182,5 km oraz przewyższenie ok. 1800 m.

Fot. Florian Wiegan

Trasa biegowa

Etap biegowy rozgrywany jest na czterech pętlach wzdłuż Menu, z metą zlokalizowaną w samym centrum Starego (nowego) Miasta. „Nowego” bo podczas wojny aż 90% zabudowy starówki została całkowicie zniszczona przez aliantów i obecne budynki do odbudowane zabytki.

Ależ tam jest głośno i hucznie wzdłuż trasy! Mnóstwo kibiców, wiele stref odżywiania, bębny, muzyka – aż chce się biec. Na każdej pętli trzeba dwa razy wtarabanić się na most nad rzeką, co na pierwszym okrążeniu problemem nie jest, ale już na następnych urasta do nieco większego wyzwania. Podłoże asfaltowe, za wyjątkiem ok. 1 km, na którym jest szuter oraz niewielkich fragmentów z kostką brukową. Długi dobieg po czerwonym dywanie do mety zlokalizowanej na placu Römerberg, w szpalerze bardzo głośnych kibiców oraz towarzystwie motywującego spikera – to naprawdę robi robotę.

Trasa domierzona, rzekłabym, że nawet z górką – mi garmin pokazał prawie 43 km.

Strefa finiszera? Akurat ja niespecjalnie byłam chętna do zwiedzania i jedzenia czegokolwiek (dosłownie nie wzięłam nic oprócz kubka wody). Ale widziałam ironmański standard: redbull, piwo, jakieś ciasta i słonycze (tj. paluszki i precelki) oraz stanowisko, gdzie serwowali bułę z kiełbasą i lody. To wszystko znajdowało się pod gołym niebem, a nie w namiocie jak dzieje się zazwyczaj w trakcie imprez M z kropką.

Osobny akapit należy się wolontariuszom. Bo to totalny sztos! Były ich setki, jeśli nie tysiące! Zaangażowani na milion procent! Dzieci, dorośli, starsi, widziałam nawet wolontariuszki w hadżibie, co dla mnie było pewną „egzotyką” na zawodach tri, ale co jest również swoistym symbolem tego miasta. Czy wiecie, że połowa mieszkańców Frankfurtu ma tzw. tło imigranckie? Tak, Frankfurt pełen jest różnorodności, kontrastów, synergii, ale też różnic. Warto to sobie poobserwować oraz poczytać o historii.

Logistyka

Do Frankfurtu nad Menem niestety od jakiegoś czasu nie latają tanie linie, ale zawsze można wybrać LOT lub Lufę. My zdecydowaliśmy się na podróż samochodem (1000 km) i był to raczej dobry wybór. Z jedną uwagą: aby wjechać do Frankfurtu należy mieć tzw. naklejkę ekologiczną w kolorze zielonym (kolor naklejki uzależniony jest od emisyjności auta, zielona naklejka dotyczy najwyższych standardów, można ją wykupić np. na wybranych stacjach Dekra lub wcześniej zamówić on-line), zatem podróż starszym samochodem nie wchodzi w grę. Warto też wiedzieć, że w centrum miasta jest spory problem z parkingami, więc trzeba auto wyprowadzić poza miasto (np. na jeden z bezpłatnych parkingów Park&Ride). Z racji dobrze kursujących shuttle busów z miasteczka IM do T1 i na linię startu, nocleg warto znaleźć w centrum miasta, a nie w strefie pływania. Nie jest to miasto wybitnie turystyczne, to raczej centrum finansowo-biznesowe, ale i tak jest wiele fajnych miejsc do obejrzenia (m. in. liczne muzea i wystawy) oraz przespacerowania. Tak więc warto zwiedzić i poznać okolicę.

Czy polecam?

Myślę, że hehe każdy szanujący się triathlonista powinien raz wystartować we Frankfurcie. To impreza z górnej półki, z wysokim poziomem sportowym, domierzonym (a nawet nadmierzonym) dystansem oraz świetną organizacją, która zapewnia dużo niezapomnianych emocji. To kwintesencja dobrych imprez M z kropką – podkreślanie wyjątkowości (zawodów i zawodników), suto zastawione strefy odżywiania, fantastyczni wolontariusze oraz dużo szumu i hałasu. Ironman pełną gębą!

Koszty: (bez jedzenia)
3000 zł – wpisowe
1700 zł – nocleg (5 nocy; to był tani nocleg)
1500 zł – benzyna
120 zł – naklejka ekologiczna
80 zł – licencja PZTri
300 zł – ubezpieczenie
300 zł – wizyta w Mshopie :)

Razem: 7000 zł

Polecam także inne przewodnikowe wpisy po imprezach IM: Challenge Roth, Ironman Kalmar, Ironman Italy, Ironman Finland, Ironman Klagenfurt, Ironman Portugal. Oczywiście będą następne! :)

About the author

BO. Lub jak mawiają inni Bożena triathlonu. Biegam, pływam, kręcę i kocham góry. A swoje sportowe przygody opisuję tu. Zostań, poczytaj, skomentuj, przynajmniej jest śmiesznie.