Slota na Hawaje capnęłam niespełna dwa miesiące temu w Kalmar. Była to spora niespodzianka, chyba nie tylko dla mnie, no ale jak dają to wzięłam. Wiadomix przecież! I dopiero potem zaczęłam zastanawiać się jak ja to wszystko ogarnę. Bez paszportu, bez wizy, bez specjalnych funduszy, gdyż konto oszczędnościowe o nazwie „Kona” (jak marzyć to marzyć i konkretnie się do tego przygotowywać), na które co miesiąc odkładam drobną kwotę, tak naprawdę gotowe miało być za kilka lat. Trzymała mnie jednak pokalmarska radość i euforia, do tego mnóstwo mega pozytywnych gestów z otoczenia plus nadzieja, że jakoś to będzie. I krok po kroku zaczęliśmy z Krisem przygotowywać tę wyprawę i mój start życia.
W tle, po kilku dniach odpoczynku, działy się treningi… Przed IM Kalmar byłam już fizycznie i psychicznie troszkę zajechana i obawiałam się, czy będę mieć jeszcze siłę i ochotę patrzeć na rower i buty biegowe. Ale obawy te były mocno przesadzone. Rozsadzała mnie motywacja i chęć do trenowania! Chcę już już już!
Niestety o-oł moje ciało nie za bardzo chciało współpracować… Mimo, iż same zawody IM – wydawało mi – zniosłam bardzo dobrze i bez poniewierki, powrót do jakiejkolwiek formy sportowej trwał bardzo długo. Zdecydowanie za długo. Zmęczenie puściło dopiero po ok. 3-4 tygodniach, a potem to, co sobą prezentowałam nawet nie zbliżyło się do moich przedkalmarskich osiągów… Tętno wysokie, waty niskie, tempo pływania i biegu tak żałosne, jakbym dopiero zaczynała trenowanie triathlonu. Przykrość. Stopniowo i bardzo powoli trener Kuba wprowadzał jakieś dłuższe treningi (bo mocniejszych już wcale), ale dla mnie było już jasne. Formy takiej jak na Kalmar nie zbuduję w tak krótkim czasie. No i nie zbudowałam. A na pytanie „jak tam Bo przed Hawajami?” Odpowiadałam i odpowiadam nadal: „bardzo dobrze, liczę na adrenalinę, superkomensację i cud”.
Nie było dużo tych treningów. W zasadzie tylko 3 tygodnie, w których trenowałam od 13 do 17 godzin tygodniowo. Ustaliliśmy z trenerem Kubą, że oczywiście jadę walczyć i dać z siebie wszystko, ale jednak traktujemy te zawody raczej jak przygodę nie wyścig. A zasadę, którą na lotniskowym pożegnaniu usłyszałam jeszcze na odchodne: „im mniej spiny, tym lepsze wyjdą to zawody” zamierzam zrealizować w 100%.
Welcome to Kona
I tak oto jesteśmy na Hawajach. Na wyspie Big Island, w mieście Kona – kolebce triathlonu na dystansie IRONMAN. W miejscu, gdzie co roku spełnia się ponad 2500 marzeń. 13-go października 2018 r. spełni się też moje!
Hawajska atmosfera Mistrzostw Świata jest niesamowita. Jest gorąco w pełnym tego słowa znaczeniu. Triathloniści opanowują wyspę, a w Konie to nawet nie biorą jeńców. Od świtu do zmierzchu biegają ciurkiem po Alii Drive, kręcą wzdłuż autostrady, gdzie przebiegać będzie trasa kolarska, pływają przy Kailua Per i snują się pomiędzy sklepami. Nie sposób nie zauważyć, że to jest ten najlepszy sort zawodników. Wg moich obserwacji średni poziom tkanki tłuszczowej oscyluje wokół 11%, a BMI nie przekracza 16-17. Ich maszyny? Zarówno ja, jak i Czesław nabawiliśmy się sporych kompleksów, choć i tak działamy wg zasady, aby nie porównywać się z innymi. Ale tu się po prostu nie da. Widać też trenujących zawodników „niepełnosprawnych” (bez kończyn). To wspaniale, że IM promuje takich ludzi i pozwala im realizować swoją pasję. Trzeba przyznać, że od razu człowiekowi głupio, że czasem szuka sobie wymówek…
Nasza reprezentacja (nasza reprezentacja – ależ to brzmi!) to sami wybitni sportowcy i wielkie nazwiska rodzimej sceny triathlonowej. Najliczniejsza w historii – 27 osób. Ja wprawdzie trochę za maskotkę robię, ale i tak duma mnie rozpiera, że mogę być jej częścią!
Temperatura? W miarę komfortowo jest rano i wieczorem, w ciągu dnia – o ile nie pada, co o dziwo zdarzyło się już tu 2 razy – jest po prostu sauna. Zwykłe czynności życiowe sprawiają człowiekowi trudność, co dopiero bieganie. Bardzo mocne słońce, czasem lekki podmuch wiatru od oceanu, garmin na treningach kolarskich (które robiłam w ciągu dnia) pokazywał mi 33-36 stopni C. Woda też ciepła i bardzo bardzo słona (szybko robią się na ciele obtarcia od stroju).
Organizatorzy dbają, by ostatnie dni przed startem przebiegały nam i naszym kibicom w jak najlepszej atmosferze. Zawody dla dzieci, bieg w bieliźnie, śniadanie dla członków lojalnościowego klubu AWA lub tylko dla kobiet – to zaledwie przykłady „imprez towarzyszących” (za które w większości trzeba – niespodzianka! – zapłacić). Czujecie, że wzdłuż Alii Drive, gdzie teraz trenujemy (a na zawodach biegniemy) rozstawione są punkty odżywcze z izotonikami i elektrolitami? Rano podczas obstawionego bojami i ludźmi na kajakach treningu pływackiego, skorzystać można także z depozytu (worki ogarnięte) i szatni na rowery, dostać samplowy ręczniczek z logo IM, napić się izo, które dostępne będzie na trasie kolarskiej czy skorzystać z wazeliny, kremu z filtrem lub mydła, szamponu i nawet odżywki do włosów. Ameryka. 500 metrów od brzegu zacumowana jest łódka, która serwuje uwieszonemu na burcie człowiekowi-pływakowi gorącą kawę – czego to oni normalnie nie wymyślą! Dostępny jest też bezpłatny odkryty basen.
Ogromną pracę już teraz robią wolontariusze. Co ciekawe, w większości starsi ludzie. Serdeczni, uśmiechnięci, cierpliwi. Przy zawodach pracuje ich ponad 5 tysięcy! Gdy znajomy podziękował pani w biurze zawodów, że pięknie przycięła mu opaskę na nadgarstek, odpowiedziała: „panie, ja to robię od 25 lat” <3 Aż chciałoby się ich wszystkich uściskać normalnie.
Do tego expo umiejscowione nie w jednym miejscu, a w kilku. W zasadzie na ok. 2-kilometrowych odcinku Alii Drive ustawione są dziesiątki różnych stoisk i namiotów. Część z nich, jak się domyślam, pewnie trochę z partyzanta, nie na oficjalnym placu IM, a np. przy kościele – grunt, że okazja do zaprezentowania swej oferty zawodnikom jest i to całkiem duża. Prezenty, próbki, sample – człowiek tylko łazi, zbiera i kombinuje coby tu jeszcze z napisem Kona 2018 wziąć i do domu przywieźć :) O oficjalnym sklepie IM (a w zasadzie trzech) nie wspomnę – tam to się dopiero dostaje małpiego rozumu! A odprawa z taką pompą, że co chwila ciary – słowa: pasja, marzenia, cel, emocje używane tak często jak u nas w polityce „afera”. Choć mi najbardziej spodobało się „race with aloha”.
Generalnie człowiek, który wymyślił biznes „M-DOT” wg mnie zasłużył na Nagrodę Nobla z dziedziny ekonomii. A może bardziej medycyny, bo opanowanie umysłów i życia tylu tysięcy ludzi na całym świecie, to wybitny majstersztyk. Nieprawdopodobne jak uczestnictwo w Ironman World Championship potrafi zawładnąć ludźmi, w tym hehe również mną. W 40 lat stworzyć taką legendę!
A ja? No bardzo przeżywam fakt, że tu jestem. Na treningach staram się być skupiona, bo celem jest przede wszystkim dotrwać do zawodów i nie zrobić już teraz żadnego głupiego błędu. Ale poza nimi – zachowuję się trochę jak dziecko w disneylandzie :) Dużo emocji, wzruszeń i takiej szczerej radości. Uśmiecham się, dotykam, przystaję i zapamiętuję. Oddycham. Czuję. Troszkę też kupuję… :)
Z wielką pokorą, ale też ekscytacją czekam na sobotę! This is Kona! This is my hawaiian dream!
—
Dziękuję sponsorowi głównemu mojej wyprawy na Hawaje: Up8.com, a także mojemu miastu Rzeszów.
Za wsparcie sprzętowe dziękuję: Dare2Tri, No Limited, C+Ceramic, 365sportu.pl, Cutline, za suplementację: Run&Bike.