Natural Born Runners. Znacie ten sklep? To miejsce, gdzie biznes nie wyparł pasji, a skupianie się na najnowszych modelach butów i kolekcjach ubrań nie zastąpiło skupiania się na ludziach. Sport, pasja, ludzie. I dopiero potem sklep (btw nie tylko internetowy, ale również stacjonarny, w którym jednak jeszcze nie byłam, ale jest ponoć super). Dlatego też z dumą jestem członkiem #NBRTeam, żarliwie polecam tam zakupy (nie sprzedają wszystkiego, wyłącznie dobre i sprawdzone marki) oraz z nieukrywaną radością przyjęłam informację o planach wspólnego wypadu w Karkonosze w ramach tzw. NBR Camp. Wyjazdu, który to jednak z racji dodatku pĄpkinsowego różu przemianowany został tym razem na NBRpĄ Camp. Bo tam, gdzie jest Norbert (ludzik z NBR-owego logo) i pĄ, tam zawsze jest super towarzystwo oraz genialne pomysły, dużo jedzenia i picia, a przede wszystkim wspólna pasja, jaką jest sport i góry.
Ada, Ala, Ava, Zosia, Ola, Bela, Kris, Krasus, Wybiegany, Dżołi, Grześ, Karol i Żurek! Dzięki za super czas. Wielka biegowa piona!
Przez moment obawiałam się tylko czy i jak pogodzę swoje triathlonowe plany treningowe z dość spontanicznym i grupowym hasaniem po górkach. Ale tylko przez moment się obawiałam, wszystko udało się świetnie połączyć, a debiut w roli triathlonisty-podróżnika z rowerem i trenażerem w bagażniku oraz pływaniem w aquaparku, gdzie tylko ja byłam w czepku i okularkach, uważam za całkiem udany. Poza tym, każdy plan zawsze można ciut zmodyfikować ;)
Zawekowaliśmy się w Werandzie. Kolejna super do polecenia rzecz, zwłaszcza dla takiego zbiorowego wyjazdu. Z dala od szklarsko-krupówkowego zgiełku, na wzgórzu, z pięknym widokiem, wielką kuchnią, salą dancingową lub jak kto woli ćwiczeniową (przemilczę), kominkiem oraz tytułową werandą – miejscem wprost idealnym na postawienie trenażera. Oraz 15 km od basenu w „Jenielej” Górze. A jaki człowiek uradowany, gdy po kilkugodzinnej wycieczce biegowej w warunkach i temperaturach iście arktycznych, musi się jeszcze prawie kilometr wdrapać na szczyt, do tej naszej kochanej Werandy, bez przechodzenia w marsz. Normalnie pełnia szczęścia!
Oj, jak ja dawno nie biegałam w górach! I oj! Jak bardzo tego potrzebowałam! I żaden kopny śnieg (bywało, że przecieraliśmy szlaki brnąc w karkonoskim białym puchu po kolana), niska temperatura czy wyjebka nawet, nie mogły popsuć mi frajdy z tych górskich treningów. Wszystko oczywiście spokojnie, bez zarzynania się, warunki i przewyższenia były wystarczającym wyzwaniem, poza tym nie o to tu przecież chodziło. Jest w górach (jakichkolwiek) jakaś taka magia, że człowiek jakby zalogowuje się do innego świata. A jeśli ma wokół siebie podobnych świrów, to wszyscy, niczym w jakimś pogańskim obrzędzie, poddajemy się tej atmosferze i wkraczamy w inny wymiar. Noo, zajebiste to jest.
Wszystko trochę psuje wprawdzie ta socialmediowa popisówa i napinka na utrwalanie chwili – zrobić zdjęcie tu, nakręcić story tam, jeszcze z tym widoczkiem i na zbiegu oraz opublikować jak najszybciej oraz wymyślić hasztagi. Rzeczy, które uwieczniając fajne momenty, paradoksalnie często je po prostu psują… Gdyż przerywają coś, co trwa oraz na siłę starają się to upchnąć w dobry kadr, filtr czy kompozycję. Noale. Co zrobisz, jak nic nie zrobisz. Jesteś blogerę, a inni jeszcze bardziej. Kto jest bez winy niech pierwszy rzuci śnieżką, nie bez powodu to mój ajfon zamarzł jako pierwszy! :) Noale po raz drugi, dzięki temu mamy teraz super zdjęcia oraz dodatkowe źródło wspomnień (i hehe content na insta).
Nie będę opisywać całego wyjazdu, bo kogo to interesuje, poza tym what happens in Szklarska, stays in Szklarska. Niska temperatura i hardcorowe warunki w górach nie pozwoliły nam wprawdzie na bieganie po wyższych partiach Karkonoszy, ale Wybiegany – mistrz planowania i logistyki i tak zawsze znalazł dla nas jakąś ciekawą i alternatywną trasę. Towarzystwo było dodatkowo na biegówkach, które ja odpuściłam bez większego żalu, nie przepadam. Przebiegłam 41 km, z czego prawie 2 km w pionie, przepływałam 8 km, na trenażerze wykręciłam dwie godziny. Dodam, że mimo, iż nie czułam się jakoś specjalnie przytłoczona czy znudzona „normalnymi” treningami w domu, to taki wyjazd ze znajomymi, których widzisz raz na rok lub rzadziej, popływanie w innym basenie, pokręcenie pod wyższym dachem z pięknym widokiem na ośnieżone zbocza, czy wreszcie – najważniejsze – pobieganie po górach, na nowych trasach i w znacznie trudniejszych warunkach, daje kopa miliard. Sportowego, odpoczynkowego i motywacyjnego.
Jedyne co najtrudniejsze w tym wszystkim, to wrócić potem do rzeczywistości. Kiedy następny Camp?