No dobra, może tylko trochę dygam. Troszeczkę. Ale i tak w zestawieniu ze stresem level hard oraz przedstartową gorączką ebola, które opanowały mnie przed Suszem, to jest zupełne nic. Zero. Oazą spokoju jestem! Żaglówką leniwie dryfującą po płaskiej tafli jeziora. Sunącym obłoczkiem na niebie normalnie! Opanowanie, cisza, spokój. Tak jest. Aż myślę, że może trzeba zacząć się stresować tym, że się nie stresuję? Z irracjonalnych przedstartowych zachowań zostało mi jedynie cogodzinne sprawdzanie meteo. Na dziś dzień, na godzinę 20.53 ma nie padać! :)
Ten spokój, a raczej brak stresogennych myśli, to niewątpliwie „zasługa” całej akcji z Roth (zagłosowane?), która emocjonalnie dość mocno mnie teraz angażuje i spać nocami nie daje, a pozytywny odzew, Wasze reakcje, piękne słowa wprost przytłaczają, a nawet zawstydzają. Dziękuję wszystkim z całego serca! Nie wiem czym sobie zasłużyłam. No dobra, mam pewne przypuszczenia. Ale dzięki sąmacz!
Ale wróćmy do Gdyni, przed którą nie dygam. No bo czego tu się bać? Pogody? Przeżyłam piekarnik, przeżyłam ulewę, nic mnie już nie zaskoczy. Poza tym wszystko najgorsze, co mogło się wydarzyć, się NIE wydarzyło! Żadnego dzwona (na rower już nie wsiadam, chyba że trenażer), żadnego złamania czy innej poważnej kontuzji, żadnych niemiłych niespodzianek! Jestem cała, jestem prawie przygotowana, jestem gotowa, a przede wszystkim szczęśliwa, że jadę do Gdyni i wystartuję tam, gdzie rok temu nie wyszło. Więc czego tu się bać?
Wykonałam kawałek dobrej treningowej roboty. Za wyjątkiem biegania niestety, tutaj cały czas mam pod górkę. Najpierw paprająca się długimi miesiacami jaknoga, która na głowę też dobrze nie działała. Potem trudności z wejściem na jakieś większe i szybsze obroty, w czerwcu totalna biegowa porażka w Suszu i prawie depresja… :) A kiedy już zebrałam się na nowo na ratunek temu bieganiu, zacisnęłam zęby, wdrożyłam mocne akcenty i naprawdę zaczęłam ciężko pracować, to odezwało się pasmo… Nosz kurza twarz! Ostatni miesiąc to naprzemienna walka z rolowaniem, rozciąganiem i ćwiczeniem newralgicznego miejsca, przeplatana torturami u fizjo, bąbelkami na basenie oraz nieudolnymi próbami biegania. Co było do uratowania się niestety nie uratowało, taki lajf, więc w Gdyni z T2 wybiegam z myślą „jakoś to będzie”.
Ale z roweru i pływania wycisnęłam naprawdę dużo. Generalnie, już to pisałam wielokrotnie, ja lubię trenować. Więc też objętości, które zaliczam są dość spore. Niektórzy powiedzą nawet, dziewczynko, z taką liczbą treningów i sumą przewyższeń, to ty rekord świata powinnaś bić, a połówkę z czwórką z przodu w pierwszym zakresie robić. I pewnie jest w tym trochę racji. Niestety należę do tych, którzy muszą naprawdę ciężko i dużo pracować, by coś osiągnąć. Przypomnę mój ulubiony cytat z Filipoello Przymusińskiego „wszystko jest tylko kwestią liczby powtórzeń, talent mówi nam jedynie, jak wiele tych powtórzeń będzie”. U mnie powtórzeń jest bardzo dużo… Od stycznia licząc: przejechałam na rowerze ponad 3,3 tys. km z 29 km przewyższeń plus trenażer 2,2 tysia daje razem 5,5 tys. wykręconych kilometrów, przepłynęłam 283 km, a przebiegłam tysiaczka. Łącznie na „czystym” treningu spędziłam 415 godzin, średnio ponad 13 godzin tygodniowo. Noo, mówiłam, że lubię trenować :)
Więc może to stąd ten spokój? Ze świadomości, że dużo zrobiłam? I że chyba więcej to już by się nie dało. I że robiłam to – wprawdzie sama, popełniając zapewne wiele błędów – najlepiej jak potrafiłam?
Wiem, że będą to dla mnie trudne zawody. Pływanie w Zatoce (jeszcze ja nigdy), techniczna trasa kolarska wymagająca wielu umiejętności, sprytu i odrobiny ryzyka, bieganie, do którego nie jestem specjalnie przygotowana, oby tylko pasmo nie wymyśliło sobie jakiejś sensacji… I dziewczyny – po raz pierwszy ścigać się będę w takim tłumie: 240 zawodniczek! 66 w mojej kategorii! Czy życiówka z Susza jest do łyknięcia w takich warunkach? Mam spore obawy, ale będę się starać!
Ale wiem też, że będą to zawody niezapomniane! Oprócz rzeczy oczywistych takich jak: #ozd i prawdziwa dzida na całym dystansie, zamierzam przede wszystkim mieć z nich wielką radość i pełnymi garściami czerpać z tego triathlonowego święta. Bo niewątpliwie tak w Gdyni będzie. Mnóstwo fantastycznych ludzi i jeszcze więcej pozytywnych emocji! Trzymajcie więc kciuki, dmuchajcie w plecy, a promienie słońca łapcie na głównie na siebie!
A ja mam nadzieję z tego niewinnego obłoczka przeobrazić się w pędzącą chmurę burzową do zatrzymania dopiero na mecie! BUUM!