Ale trwonić życie na dołującą przyziemność, w której nie ma nic prócz zwyczajnej zwyczajności, jest zbrodnią, codziennym przegrywaniem. Najważniejsze jest znalezienie tego, co sprawia ci przyjemność. „Szczęśliwi biegają ultra” Magdalena Ostrowska – Dołęgowska i Krzysztof Dołęgowski. Wyd. Galaktyka, 2015.
Czy ta książka jest tylko o Dołęgowskich? Nie. Czy ta książka jest tylko o bieganiu ultra? Nie. Czy ta książka jest o pasji, która staje się stylem życia i daje szczęście, zwłaszcza jak realizuje się ją z najbliższą ci osobą? Tak. Czy chciałbyś tak żyć?
Magda i Krzysiek Dołęgowscy. Coś tam o nich słyszałam, z ciekawością czytałam ich teksty w „Bieganiu”, wiem że prowadzą sklep Napieraj i że Magda z koleżanką zrobiła rekord na Rzeźniku. A raz nawet to uśmiechnęłam się do nich pod nosem, gdy zamawiając stuptuty w Napieraju jako osoba całkiem prywatna, cywilna i nieprzyznająca się do swej blogowej tożsamości, otrzymałam paczkę z narysowanym różowym kwiatkiem i napisem Run Bo! Bardzo to było miłe, bardzo. Ale przyznam, że większego pojęcia o ludziach nie miałam i okazuje się, że o bieganiu ultra także… Trochę nawet wstyd.
Na szczęście, owi szczęśliwi napisali książkę! Jedną z najciekawszych i najbardziej wciągających chyba książek o bieganiu, jakie czytałam ostatnio! I to jeszcze jak ładnie napisali! Bez wzniosłych banałów, bez uskrzydlających motywacyjnych tekstów a la Coelho, z dużą dawką humoru oraz biegowej wiedzy podanej w sposób bardzo przyswajalny. I świetną kompozycją, w której teksty Magdy i Krzyśka przeplatają się wzajemnie, uzupełniają oraz odzwierciedlają emocje podobne, ale też bywa, że bardzo różne i odmienne.
Piszą o dzieciństwie, cherlawości Magdy i hardości Krzyśka na osiedlowym podwórku. Pierwszych swych doświadczeniach sportowych. O tym, jak wyzwania były częścią życia jego, a jej trudnymi do ogarnięcia marzeniami. Jak połączyła ich ciekawość świata, a biegowo-przygodowa pasja Krzyśka stopniowo przelewająca się na Magdę spajała ich związek i umacniała. Jak duże mieli (i mają) wsparcie w rodzicach, bliskich i przyjacielach. Jak zaczęli wszystko robić razem. Rajdy przygodowe, praca, bieganie, ultra, pisanie o bieganiu, biznesy biegowe, znajomi biegowi i podróże. Wszystko biegowe. I wszystko razem. Wydaje mi się – acz oczywiście mogę się mylić – że właśnie ta ich tytułowa szczęśliwość nie tylko wynika z ultra. Wynika również z razem.
Nie jestem masochistką, ale walka daje tyle wspomnień! A poczucie, że zrobiło się coś wyjątkowego potęguje fakt, że zrobiliśmy to razem.
Setki kilometrów na treningach, a potem długie i niezwykle trudne godziny podczas zawodów. Czy to jest nie jest czasem jakieś dziwne i swoiste poświęcenie, pani Bo? Zapytał mnie tak ostatnio dziennikarz na radiowej antenie podczas rozmowy dotyczącej właśnie biegów ultra (hehe, ekspertkę sobie znalazł). No właśnie, czy bieganie ultra lub w ogóle sporty wytrzymałościowe to jest poświęcenie? Gdy człowiek czyta Scotta Jurka czy innego Rolla lub Wellington, gdy niejednokrotnie widzi znajomych przedkładających treningi ponad, totalnie ponad wszystko, lub innych sportowców nie mających wsparcia w bliskich, to jasne, że wydawać się to może poświęceniem. Lub jakąś tam ucieczką. Czytając jednak Dołęgowskich widać, że to pasja. Wielka, prawdziwa, sprawiająca mega przyjemność, pasja. Na dodatek wspólna.
Oprócz naprawdę fascynujących sylwetek głównych bohaterów / autorów oraz ich (jakże mi bliskiego) podejścia do życia, a także przybliżenia kulis polskiego ultraświatka, wątków treningowych, dietetycznych i sprzętowych, z książki szczególnie zapamiętam jednak obrazowe i niezwykle wymowne opisy biegów oraz toczonych wewnętrznie walk, bywa też (acz rzadko) że przegranych… Upadanie z wielkim łomotem i powstawanie z jeszcze większą siłą. To naprawdę niewiarygodne jacy jesteśmy mocni wewnętrznie, o ile potrafimy w to uwierzyć i mieć odwagę walczyć!
W końcu tamy puściły i na własne oczy zobaczyłem jego sposoby na kryzysy. Po obu policzkach płynęły mu łzy jak grochy. Oczy miał półzamknięte, usta otwarte tak, że pół pięści można w nie zmieścić. A do tego to przejmujące łkanie, szloch, który chwyciłby za gardło nawet największego chama.
Nie śmiem porównywać się nawet do tych kosmitów Dołęgowskich, malutka jestem i leszcz, ale w jakże wielu akapitach odnajdywałam siebie! BO ja również mam pasję! I pod wieloma treściami spokojnie podpisać się mogę czterema rękami… YIKWIM :)
—
A ponieważ dzisiaj Dzień Dziecka, dla wszystkich zgromadzonych tutaj dzieciaczków mam do rozdania jeden egzemplarz książki „Szczęśliwi biegają ultra”. Wystarczy w najciekawszy i najfajniejszy sposób dokończyć zdanie: „Szczęśliwi biegają…”. Odpowiedzi wbijajcie tutaj w komentarzach pod wpisem lub na Facebooku do jutra (2 czerwca) do północy.
Zwycięzcę wybiorę ja :) Szczęśliwa jeszczenieutlraska.