Gdy emocje już opadły. Zmęczenie uszło i kioski odbudowali. Telefony z gratulacjami przestały dzwonić, Prezydent Miasta dłoń mą ucałował, a zasady weekendowej przejażdżki hybrydową toyotą zostały ustalone. Czas pomyśleć co dalej.
Hmm.
No raczej zawodowym kierowcą nie zostanę. Biegaczką na razie też, nie mam ochoty się ścigać, nic się w tej kwestii nie zmieniło, ani znowu ómierać na trasie. Ale że jakiś cel trzeba mieć, a przypomnę takowy istnieje – Wielki Wyścig w Karkonoszach, a potem być może Operacja BOrówka – trzeba wyruszyć w drogę, aby go osiągnąć. A drogę tą przemierzać będę na rowerze. W zasadzie na dwóch.
Odwracamy więc proporcje i bieganie będące dotychczas dyscypliną nr 1, czynimy tłem dla pozostałych przygotowań tri i skupiamy się obecnie przede wszystkim na kręceniu. Tak powiedział trener. Oraz pływaniu. Dobrze trenerze.
Zwłaszcza, że takich fajnych dwóch chłopaków w domu mam – żal.pl nie skorzystać.
Z nową fryzurą tfu owijką (białą) Kuba, po generalnym spa, aż się facet rwie na asfalt i okoliczne górki, a że randka poniżej 2 godzin raczej go nie urządza, więc od razu poprzeczkę wysoko mam ustawioną i starać się muszę jak chyba jeszcze nigdy.
Oraz Leon. Muskularna budowa, dobre amory, opony też niczego sobie i mimo, iż siodełko ciut niewygodne (nikt nie jest idealny), to również bywa czarujący porywając mnie na schadzki w tereny zgoła zaskakujące i nieznane. Wie co lubię. Las, kamienie, kręte ścieżki, błotko i zjazdy – czujemy dokładnie te same klimaty! Przypadek?
Jazda na rowerze mtbo to całkiem inna bajka niż na szosie. W zasadzie to dwie totalnie inne dyscypliny. Godzina kręcenia po okolicznych laskach, ścieżkach i górkach (niektóre jeszcze nie na moje umiejętności, JESZCZE) i ómierać można niczym na 34 km maratonu. Serce wali, sił brakuje i boli wszystko. Nogi, biodra od upadków, a kark i ręce od trzymania (zapewne zbyt mocnego) kierownicy. A i w lico oberwać też można, jak jakaś gałąź (czemu z reguły drapiąca?) z zakrętu wyjawi się nagle. I tylko potem wracaj taki umorusany błotem człowieku przez miasto, to na pewno spotkasz wszystkich znajomych, którzy pachnący i uprasowani właśnie idą na popołudniowy deser z kawą do Rynku. Albo tych, z którymi jutro masz ważne zawodowe spotkanie. Dzień dobry.
Mówią, przecież w triathlonie jeździsz tylko na szosie – trenuj szosę, po co mtbo. No wiem, że tylko szosa, no ale na asfalcie mi się nudzi. Nawet nie wiem w jakim ciekawym towarzystwie bym kręciła i jakie zróżnicowane tereny zaliczała, to jednak czasem ciągnie mnie do lasu :) Do zieleni, do drzew, do gałęzi owych nieszczęsnych, do wolności. Tak jak z bieganiem. Nie da się cały czas klepać po asfalcie, czasem trzeba wypuścić się w teren, rajt? Więc jeśli trener nakazuje dużo kręcić, to muszę różnicować, bo zwariuję od tej monotonii. I chcę różnicować, by mieć fajdę i zabawę. A poza tym ponoć z mtbo technikę poprawić można i siłę. Dlatego rowery dwa. Tygodniowo tak najlepiej 150-200 km. Dobrze Bo? Oczywiście trenerze.
Jeśli zaś chodzi o pływanie to zapomniałam. Nie wiem jak się pływa. Nie umiem, nie rozumiem, nie znam się. Źle chyba ręce daję, nogi całkiem poza kontrolą, a w ogóle to woda jakaś gęsta, z falami i przeszkodami… Tak nie może być. Więc od wczoraj znowu cotygodniowe lekcje z instruktorem i ćwiczenia tak dziwne, że nawet na sucho powtórzyć i opisać trudno. I pomyśleć, że kiedyś byłaś Bo rusałką. Wiem trenerze. Byłam.