Na początku miało być tak pięknie: dokładna realizacja planu Skarżyńskiego, sumienna praca nad treningami uzupełniającymi i siłowymi, brak kontuzji, pełnia wiary, optymizmu i zdrowia. Potem wyszło jak zwykle, a nawet gorzej. A na koniec (tzw. syndrom kanapki) znowu delikatnie się poprawiło i powiało optymizmem, bo nawet jeśli nie zrealizowałam w 100% założeń Guru, tak mimo wszystko zrobiłam wiele i mogą być tego, tfu tfu, całkiem dobre efekty.
Od początku listopada przebiegłam ponad 1050 km. Sporo. Wiele godzin (60) spędziłam też na basenie, symbolicznie w siodle oraz raczej dobrze przepracowałam tydzień w górach z Obozybiegowe.pl. W górach bywa, że człowiek marudzi. Że ciężkie te podbiegi, że zatyka go, że kolana i uda na zbiegach bolą i w ogóle to co ja tu robię. Ale potem na asfalcie góry oddają. Z nawiązką oddają cały ten wysiłek oraz wylany pot i tętno dochodzące do okolic max. Jakże miłym zaskoczeniem jest, gdy myśląc że człapiesz po 6:10 spoglądasz na Garmina i widzisz 5:40, a drugi zakres, który dotychczas (z trudem) biegałaś po 4:50, teraz wychodzi nawet po 4:37. Ojtam, że też z trudem, ojtam, że na stadionowej bieżni, ale wychodzi. I jeszcze są siły na jakieś BNP w końcówce.
Ale już mniej fajne i miłe są przedstartowe spekulacje. Sprawdzanie kalkulatorów, porównywanie wyników, rozpaczliwe pytania do znajomych bądź innych ekspertów. Jak biec, trenerze, jak biec? Bo czy iść na 3:30 czy może pokusić się o coś więcej, a w zasadzie mniej? Skoro na mocnych treningach biegam tak średnio o 10 s. szybciej niż każe mistrz, to może na maratonie również przycisnąć coś bardziej? Cały czas równo, czy podkręcać tempo i uzyskać ładny tzw. negative split. Czy rozsądnie i z głową czy tak jak lubię najbardziej i w trupa? A ilu ekspertów tyle rad i biedny osiołek nie wie co wybrać i kogo słuchać. A i tak pewnie na koniec zrobi po swojemu… Oraz decyzję tę podejmie zaraz po sygnale startera, a potem zmieni ją jeszcze kilkakrotnie.
Z jednej strony osiołek zna swoje miejsce w szeregu. Wie, że nigdy nie biegał szybko, że to raczej wytrzymałość jest po jego stronie lub głowa, wie, że to dopiero trzeci maraton i nie ma co chojraczyć, bo gówno się na tym bieganiu zna i wszystko jeszcze przed nim. Z drugiej jednak… Osioł jeszcze nigdy w życiu tak szybko nie zapierdzielał! I jeśli nie teraz, to kiedy? Jak kontuzja jakaś przyjdzie, albo – z racji totalnego umasowienia się dyscypliny – odechce mu się biegania i przerzuci się na curling? I tak stoi zwierzak pomiędzy tymi wyborami i nichuchu zdecydować się nie może.
Ale żeby nie było. Nie jojczy! Ot, takietam dylematy, jak na przykład jeszcze ten w co się ubrać…. I czy na wszystkie cztery kopyta. Myśli osioł.
Dobra, aby już nie przynudzać. W niedzielę 16 marca 2014 r, cała klasa wstaje rano i o godz. 8.30 wysyła mi pozytywne moce, a potem po 3 godzinach i 10 minutach delikatnie dmucha na południowy zachód i tak przez 20 minut. Można też pomachać pomponami, kilka razy krzyknąć w stronę Barcelony, że dajesz Bo, dajesz! i oczywiście mocno trzymać kciuki.
Poinformuję jak się spisaliście. Dzięki!