„Wyścig tajemnic” – demaskująca tajniki dopingowych afer w kolarstwie spowiedź Tylera Hamiltona, nie przewróciła mi świata do góry nogami. Nie przewróciła, bo – tak jak mówię – niespecjalnie mnie to do tej pory interesowało, mimo iż kilka fragmentów transmisji z Tour de France w życiu obejrzałam. Ale opowieść Hamiltona na pewno mnie zszokowała, a miejscami nawet wstrząsnęła. Nie zdawałam sobie po prostu sprawy, że tak można! Tak zafiksować i uwięzić siebie samego w presji wygrywania i wciąż bycia lepszym. Że niby w imię miłości do sportu (i pieniędzy). Rujnować sobie zdrowie. Okłamywać najbliższych. Uciekać. Żyć w ciągłym kłamstwie i strachu przed złapaniem. Być tchórzem i nie mieć odwagi powiedzieć dość i się wycofać. Wydawać miliony. Oraz tak kreatywnie tłumaczyć sobie własną głupotę. I że doping tak różne ma oblicza, tak wielkim jest biznesem i syfem.
Aplikowałem sobie „Edgara” co dwa lub trzy dni, zazwyczaj dwa tysiące jednostek. Wydaje się, że to dużo, ale w rzeczywistości ma objętość gumki na ołówku. Robiłem zastrzyk pod skórę na ramieniu lub brzuchu. Igła była tak mała, że ledwo było widać ślad po ukłuciu. Chwila, moment i pojawiało się iskrzenie we krwi. Gdy fiolka była pusta, owijałem ją kilka razy papierowym ręcznikiem lub papierem toaletowym i rozbijałem młotkiem w drobny mak. Potem taki pakunek wkładałem do zlewu i trzymałem pod bieżącą wodą, żeby wypłukać resztki pozostałości po EPO. Następnie spuszczałem to wszystko w kiblu albo wrzucałem mokrą papkę do śmieci, przykrywając najbardziej śmierdzącymi rzeczami jakie mogłem znależć. Mogłem spać spokojnie.
Jesteśmy też świadkami skomplikowanych organizacyjnie procedur transfuzji krwi oraz przemycania dawek EPO i innych, czytamy o synchronizowaniu kalendarza dopingu z terminami startów i o tym jak nie dać się złapać, a także o restrykcyjnych dietach odchudzających oraz wyścigach pokonywanych z nadludzką mocą i siłą. Są szyfry, zastrzeżone numery telefonów, zaufani i przekupni ludzie oraz „lekarze” zbijający krocie na dopingowym biznesie. Jest też Lance Armstrong. Król królów. Pociągający ponoć za tysiące sznurków, mający wpływy wszędzie i na wszystko, jedynynajlepiejwiedzący oraz najmocniejszykolarzwszechczasów. Który oczywiście – do czasów sławetnego wywiadu u Oprah – nigdy na dopingu nie był i któremu nigdy nic nie udowodniono. I który zawsze jeździł czysty.
Druga transfuzja krwi miała podobno miejsce pomiędzy piętnastym a szesnastym etapem. Postal poinformował kierowcę autobusu, żeby udał jakąś awarię w drodze do hotelu. Kiedy kierowca niby majstrował przy silniku, kolarze położyli się na kanapach wewnątrz i przeprowadzono im transfuzje. Przyciemnione szyby i zasłonki w oknach miały zapewnić dyskrecję. Woreczki z krwią przymocowano do szafeczek za pomocą bandaży elastycznych. W czasie transfuzji Armstrong leżał na podłodze autobusu.
Jest w tej książce kilka momentów, w których unosisz głowę znad kartek, zamykasz ją i myślisz. Na przykład takie, gdy Hamilton w sposób całkowicie normalny, jakby opisywał co zjadł wczoraj na śniadanie lub jaki program telewizyjny obejrzał, przybliża sposoby szprycowania się i funkcjonowania całej tej machiny przy cichej akceptacji „góry”. Jak to było kurde, możliwe, jak? Albo wtedy gdy tłumaczy, że wszystko działało w trybie zerojedynkowym: albo się przyłączasz i bierzesz, albo wypadasz z gry. I gdy pisze, że każdy kto chce osądzać sportowców, którzy sięgnęli po doping, powinien najpierw postawić się w ich sytuacji. Całe życie harujesz na sukces i nagle musisz dokonać wyboru: rzucam to i wracam do domu albo walczę dalej. A co Ty byś zrobił?
I jeszcze w innym miejscu oderwałam wzrok od książki. Gdy Hamilton pisze – jakkolwiek banalnie to zabrzmi – że dopiero prawda go uzdrowiła i wyzwoliła. Że dopiero wówczas, gdy wyrzucił z siebie skrywane przez 10 lat tajemnice, gdy przyznał się rodzicom, gdy publicznie przeprosił za swoje postępowanie i kłamstwa oraz zaczął działać na rzecz oczyszczania sportu – dopiero wtedy odżył i zaczął głęboko oddychać. Prawda silniejsza niż doping…
Na szczęście my malutcy nigdy nie będziemy stawać przed takimi wyborami. I nigdy nie będziemy musieli odpowiadać na pytanie: Bierzesz czy wypadasz z gry?, Kładziesz się na podłodze autokaru czy wracasz do domu? Dla nas sport jest po prostu sportem. Czystą i prawdziwą przyjemnością męczenia się, sztuką gubienia i odnajdywania motywacji oraz pokonywania własnych słabości. Wolnością, radością, a czasem wielkim rozczarowaniem i wkurwem. Nic na siłę i nic za wszelką cenę… Po prostu.