Jestę swim masterę

Masters swimming – prowadzone przez wykwalifikowaną kadrę trenerską zajęcia pływackie dla osób powyżej 25 roku życia: amatorów tudzież byłych zawodników, których celem jest doskonalenie techniki pływackiej, trening i przygotowanie do startów, również triathlonowych lub po prostu utrzymywanie formy i zdrowego stylu życia (przyp. red.).

Mój związek z kraulem z fazy zauroczenia i totalnej ekscytacji wchodzi obecnie w etap pielęgnowania uczucia, przeciwdziałania nudzie i rutynie oraz szukania smaczków ;) Czyli. Coś już tam pływam, jest fajnie, bardzo fajnie, pan instruktor chwali i jakby mi ktoś w styczniu powiedział, że będę taka ryba, nie uwierzyłabym, w życiu. No ale. Przestaje mi to już wystarczać. Chcę wyzwań, zadań, chcę trenować to pływanie, a nie tylko pływać! Chcę, by mój kraul stał się kraulem doskonałym i chcę czuć jak w swych zwinnych, opływowych, szybkich i bliskich ideałowi ruchach ciała łatwo pokonuję kolejne kilometry wody bez zachłyśnięcia się oraz zmęczenia. Chcę tego, a grunt to mieć realne cele, nie? ;) Zacisnęłam piąstki, tupnęłam nóżką i oto, jak na zawołanie, powstała w mym mieście sekcja pływacka „masters”.

W ogóle to sam fakt zorganizowania czegoś takiego w mojej metropolii jest godny odnotowania. Kocham to miasto, jest czyste, zielone, mamy jedynytakipomniknaświecie, kina i teatry, wszędzie daleko choć w Bieszczady blisko, filharmonię mamy, opery nie, ale za to ponoć wielu szczęśliwych i uśmiechniętych ludzi oraz ciekawe miejsca do pedałowania i biegania. Nawet coraz więcej imprez biegowych jest, a sprzedawcy w sklepach sportowych już nie pytają czy potrzebuję butów do „takiego prawdziwego biegania”. Nie jest źle, ale jak widzę co w kwestii triathlonu dzieje się w innych miastach, zawody, mnóstwo zawodów, testy pianek, bikefittingi, seminaria, grupy trenerskie itp, to naprawdę skręca mnie z zazdrości. Z tym większą radością przyjęłam wiadomość o „mastersach” i stawiłam się wczoraj na basenie punktualnie o godz. 18.00. Oobecna!

Wg planu najpierw ćwiczyć miała grupa doskonaląca technikę, a potem o 18.45 ruszyć zaawansowana sekcja treningowa. Oczywiście zamarzyło mi się aspirować do grupy mocniejszej (a co?), ale stwierdziłam, że ćwiczeń nigdy mało, poza tym może ja jednak za słaba jestem na wyższy poziom pływackiego wtajemniczenia, postanowiłam więc przybyć wcześniej, zacząć od zerówki i ewentualnie zaliczyć obie grupy i ostatecznie 90-minutowy trening. W końcu Bo.

No i.
Mam (naprawdę mam) w sobie dużo pokory, pływam przecież dopiero od 3 miesięcy i świadoma jestem swych niedoskonałości oraz ogromu pracy przede mną. Wiem, że ćwiczenia, ćwiczenia, ćwiczenia oraz że nogi nie końca teges i lewy łokieć za nisko, a delfinem to ja chyba nigdy. Ale tak po cichu i w tajemnicy to ja się tu zaraz do czegoś przyznam. Wynudziłam się na tych zajęciach niemiłosiernie. Lepiej lub gorzej (lepiej) ja po prostu to wszystko umiem, a jeśli już nie umiem to nie lubię, poza tym trener i tak nie zauważy i nie skoryguje błędów u wszystkich ludzi, a na dodatek marzłam w wodzie czekając na innych. Słowem, zachwycona nie byłam.

Na szczęście okazało się, że jak najbardziej nadaję się do grupy zaawansowanej (fju, fju), zostałam na drugą lekcję i wreszcie zaczął się prawdziwy trening. Nie pamiętam w całości wszystkich zadań, które pływaliśmy, jakieś 4 czy 8 razy 100 m kraulem, a potem chyba coś klasykiem, a na koniec po 200 m na nogi i ręce. Najfajniejsze były jednak „sprinty” – 4 razy po 50 m kraulem tak, aby zmieścić się w 110 sekundach. Co sobie urwiesz z tego czasu naparzając do przodu ile sił w kończynach, wykorzystasz na odpoczynek przed kolejną 50-tką. Co 5 sekund startowaliśmy na gwizdek wg numerków, ja byłam „piątym”. Trochę traciłam na nawrotach (koniecznie muszę opanować koziołki), ale udawało mi się zawsze dobić do brzegu jak startował „trzeci” czyli ze sporym zapasem sekund na odpoczynek. Potem treneiro nakazał nam to wszystko (4x50m) zrobić jeszcze raz, ale limit czasowy skrócił do 105 sekund! Borze, teraz to dopiero trzeba było pruć. Już słyszę, że startuje „trzeci” a ja wciąż mam przed sobą jeszcze kilka metrów do brzegu. Szybko, szybciej Bo! No szybciej! Jestem. Leci „czwarty”, kilka sekund na oddech, wdech wydech, słyszę gwizdek i „piąty!” (czyli ja). Fru, strzałka pod wodę, oby odepchnąć się jak najdalej. Płynę. I tak cztery razy, o mamo. Bosko. Nowy, świeżutki lakier poodpryskiwał mi z paznokci u stóp, więc sobie wyobraźcie jakie to były prędkości ;)

O bieganiu nic dziś nie napiszę, bo kiepściutko. Wracam do zachwytów jakie to pływanie jest fajne i radości, że mimo ograniczeń wiekowych jakoś mnie do tej sekcji „masters” wzięli ;)

About the author

BO. Lub jak mawiają inni Bożena triathlonu. Biegam, pływam, kręcę i kocham góry. A swoje sportowe przygody opisuję tu. Zostań, poczytaj, skomentuj, przynajmniej jest śmiesznie.