Jak w garncu

Wydaje się człowiekowi, że jest niezniszczalny. Zwłaszcza jak go przezywają cyborg, cyborg. Że kontuzje, przeciążenia, choroby po prostu go nie dotyczą. Że po pływaniu latać może z niedosuszonymi włosami, że nic się nie stanie jak spocony po treningu biegowym weźmie jeszcze boksia na 20-minutowy spacer, że skoro – dzięki bieganiu rzecz jasna – nie chorował od ponad 2 lat, to będzie tak zawsze. A jak się rozciąga, dokładnie, cierpliwie i gruntownie, to żadna kontuzja się go nie czepi. I gdy tak się człowiekowi wydaje to wszystko, jak myśli, że to co złe przydarza się tylko innym, to wówczas albo coś zacznie mu szczykać w okolicy prawej piszczeli, albo odezwie się zapalenie kaletki maziowej w lewej, albo się przeziębi ów człowiek. Albo wszystko razem.

Odpoczywam więc sobie i nie trenuję. No dobra coś tam delikatnie robię (w końcu Bo), ale nie tak jakbym chciała i jak powinnam w aspekcie zbliżającego się Półmaratonu Warszawskiego. Oczywiście gdyby nie było tego startu, to wciąż robiłabym swoje nie przejmując się takimi drobnymi niedyspozycjami (cyborg, cyborg!), ale że zawody są, i to już za tydzień, to rozum każe odpuścić, abym w przyszłą niedzielę mogła powstać i odrodzić się na nowo w pełni sił i zdrowia. I odpuszczam, sama się sobie dziwiąc, że nie robię z tego powodu dramatu. W sumie taki odpoczynek to nie jest zła rzecz. Nadrabiam zaległości książkowe i taką seksowną chrypkę mam… A może też potrzebowałam przerwy? I organizm sam sobie wymusił, to co mu się należy? Mam jednak nadzieję, że się zbytnio nie przyzwyczai i że już jutro lub pojutrze będę mogła znowu wskoczyć na ulubione wyższe obroty.

Z innych newsów to ostatnio sporo zakupów zrobiłam. W Tchibo wykupiłam pół biegowej kolekcji rozkoszując się faktem, że biorę same eSki, przymierzając nawet niektóre iXeSki (!). Szanowni producenci odzieży damskiej szukający recepty na sukces handlowy. To proste, wystarczy zaniżyć numerację o dwa i gwarantuję, że o tyle samo wzrosną wam obroty, zwłaszcza ze sprzedaży kolekcji damskiej. W przypływie radości kupiłam sobie nawet rajtki ze spódniczką (piekło zamarzło!), i co więcej zamierzam nawet w tym biegać jak już się ociepli. Zdjęć nie będzie. A tak w ogóle, to bardzo polecam biegowe ubrania z Tchibo, jakością spokojnie dorównują czołowym markom, a cenowo są zdecydowanie bardziej bardziej. Zakupy okołorowerowe też zrobiłam, tym razem w Lidlu. M. in. pompkę dla Cuby za radą uważnych czytelników śledzących mię na Facebooku, klucze jakieś dziwne „na wycieczkę rowerową” jak mówi metka oraz rajtki z pieluchą bo mam jedne. Jakość by Crivit budzi moje spore wątpliwości, ale dopóki nie sprawdzę dokładniej to się nie wypowiem.

Mój stan posiadania zwiększył się również o dmuchany 'beret’ nazwany przeze mnie nie wiedzieć czemu Julkiem. Zgodnie z zaleceniami z obozu biegowego, mam z Julkiem ćwiczyć stabilizację oraz stać na nim na jednej nodze podczas mycia zębów. Na razie stoję na dwóch, i to z trudem, ale liczę na szybkie postępy.

Zaczęłam też pić (niech będzie, że testować) napój izotoniczny z Lidla, który serwowany ma być podczas Orlen Warsaw Marathon. Szału nie ma, ale nie rozumiem rozpaczy innych biegaczy, którzy już teraz żegnają się z maratońskimi życiówkami właśnie z powodu tego Siti. Chemia jak każda inna. Da się to pić, podczas 32-kilometrowego wybiegania krzywdy mi ów Słiti nie wyrządził, choć przyznać należy, że faktycznie jest są słiti.

Jakoś dziwnie spokojna jestem przed tą warszawską połówką. Może ta treningowa przerwa tak mnie rozprężyła? A może już zblazowana jestem i nigdy nie będę się jarać każdym startem jak dawniej? A może dlatego, że ani ta połówka, ani maraton nie są celami numer jeden na ten sezon? Tylko wiadomoco. Ale pobiec ładnie bym chciała, nawet bardzo bym chciała, czego oczywiście można mi życzyć lajkiem albo w komentarzach. Dziękuję.

About the author

BO. Lub jak mawiają inni Bożena triathlonu. Biegam, pływam, kręcę i kocham góry. A swoje sportowe przygody opisuję tu. Zostań, poczytaj, skomentuj, przynajmniej jest śmiesznie.