Wyobraź sobie Bo, że jesteś zwłokami. Tak sobie czasem powiem, gdy czuję, że niepotrzebnie zaczynam z wodą walczyć zamiast z nią współpracować. Zwłokami. Twoje ciało jest rozluźnione, spokojne, ruchy wyważone, sylwetka stabilna, sięgasz ręką gdzie wzrok nie sięga, dłuugo, a potem to samo drugą ręką i trzecią. I oddech. I jeszcze raz. Widzisz? Nie ma co z wodą walczyć. Dogadać się z nią trzeba. O, zobacz jakie to proste. Płyń.
Doprawdy, że ja dopiero teraz odkryłam to całe pływanie! Oczywiście raz idzie mi lepiej raz gorzej, nie znoszę tego okołobasenowego zamieszania, nie cierpię rozczesywać i suszyć kudłów (kiedyś w przypływie szału ogolę się na łyso, przysięgam), zapachu chloru nie lubię, wejścia do zimnej wody oraz taszczenia tony kosmetyków i mokrego ręcznika, ale samo pływanie uwielbiam. Doszło do tego, że łatwiej wstać mi o 5.30 wiedząc, że basen, niż o 6.00 ze świadomością, że do roboty. I jeszcze takie coś się zrobiło, że dzień bez porannego pływania to taki jakiś niepełny jest… Dodam, że odkąd pływam, to i biega mi się przyjemniej. Jestem bardziej rozruszana, rozciągnięta, nic mnie nie boli, nie szczyka. Kto nie pływa niech zacznie, naprawdę, tako rzecze Bo.
I uwielbiam też to, że widzę postępy. No ten no, że rozwijam się i doskonalę. Wiem, jak się zaczyna od zera, to trudno nie umieć mniej, ale w całej swej skromności, naprawdę nie spodziewałam się, że pójdzie to tak ładnie. Przerobiłam książkę i płytkę z Total Immersion, które dały mi sporo, ale głównie w obszarze filozofii pływania niż konkretnych trików technicznych. A teraz jeden z trzech (ostatnio czterech) basenów w tygodniu, spędzam z instruktorem. I wtedy, przyznam, to jest cyrk. Jak założę łapki czy płetwy i jeszcze jakąś deskę mam mieć między nogami, to jest naprawdę wesoło. Wystarczy, że się zamyślę lub ktoś kichnie nieopodal, to ja bach, wiję się, przewracam, tracę równowagę i wody się opijam litrami. Wtedy też myślę sobie, że trójka z plusem ze stabilizacji to naprawdę mocno naciągana była. Ale za to, jak już ściągnę z siebie to całe pomocnicze ustrojstwo! Dżiz, jak ja dopiero wtedy pływam! Fru, fru i basen zrobiony. Aż żal, że nie mogę popatrzeć z boku.
Robiłam sobie pierwsze próby mierzenia czasu oraz sprawdzania wytrzymałości ile to ja naprawdę mogę machać tym kraulem bez przystanku. Czy zmieszczę się w limicie (1900 m w 90 minut) i czy znajdzie się w T1 czas na przypudrowanie noska. No i wychodzi na to, że tak! Powiem więcej, są spore szanse, na zmieszczenie się w godzinie, bo 1 km pływam średnio w 26 minut (wymiataczy uprasza się o powstrzymanie śmiechu). Może jeszcze oko zdążę zrobić? Zuch dziewczynka. A przede mną wciąż 5 miesięcy przygotowań…
Aby być wszechstronną pływaczką (brzmi rozkosznie), szkolę też z instruktorem inne style. Na przykład żabkę. Okazało się, że „tak to się już żabką nie pływa”. O proszę. Tylko inaczej macha się teraz kończynami i to nawet wszystkimi czteroma. Jeśli chodzi o nogi to kolana mają być bliżej siebie, a ruszać trzeba jakby do góry samymi końcówkami. A z rękami to już totalna rewolucja. Należy wykonać ruch jak do dyrygowania orkiestrą, a potem zagarnąć wodę pod siebie. Noo, też byłam bardzo zdziwiona, na początku było dość specyficznie, ale im dłużej ćwiczę w ten sposób, tym stwierdzam, że to jednak ma sens! Tak więc żabolem od trzech dni pływam już wg nowej myśli trenerskiej.
Jest jeszcze taki styl jak delfin, zwany też motylkiem. Hmm. No więc kiedyś ja też będę delfinem. Choć teraz dla mnie to kraul jest zdecydowanym number one. A uczucie gdy w połowie basenu wyprzedzam jakiegoś wytatuowanego faceta i gdy potem on jakoś tak dziwnie na mnie paczy, bezcenne.
I tak sobie więc płynę. Jak zwłoki. Przez życie.