Nie o bieganiu, ale też ciekawie ;)
Aby nie było, że to jakieś noworoczne postanowienie (nie zwykłam robić), zdecydowałam, że jeszcze w grudniu porządnie wezmę się za pływanie. Zapisałam się na weekendowy kurs Total Immersion, ale że on dopiero w styczniu, a ja niecierpliwa z natury bardzo jestem, to postanowiłam coś pochlapać wcześniej u siebie z instruktorem. Wyklikałam, udałam, że na ichniejszej stronie nie widzę tekstu czcionką comic sans, stwierdziłam, że ważne że jest logo TI i zadzwoniłam oraz umówiłam się na lekcję. Sobota 7.00 rano.
W wodzie byłam już kwadrans wcześniej, aby się rozgrzać, no i sprawdzić, czy ja – po kilkumiesięcznej przerwie – to jeszcze pływać umię, czy mi tam czegoś ostatnio nie wycięli za bardzo lub nie wszyli czasem (choć akurat jakaś płetwa to by się przydała). Sprawdziłam, nic się nie zmieniło, woda wciąż jest super, a ja na dno nie idę. Ba, wydaje mi się, że nadal w krytym żabolu nie mam sobie równych! ;) Ale nie o żabce chciałam, tylko o kraulu…
I tak pływam sobie wcześniej, pluskam się w zaskakująco ciepłej wodzie, paczę idzie jakiś pan, więc pytam czy Pan Adam?
– Tak. A to z Panią jestem umówiony?
– Ze mną.
– Ale przecież Pani umie pływać.
– Umię. Ale ja chcę się doskonalić.
– Ale tutaj nie ma czego doskonalić.
– ????
– Ok, proszę przepłynąć kraulem jeszcze 2 długości i popatrzę dokładniej.
– Hihi, tym moim kraulem mam płynąć?
– Tak. Tym.
No dobra. Sam tego chciałeś. I pruję. Woda się z basenu wylewa, fale przewracają innych pływaków, bąbelków miliard, a towarzyszący mi hałas skutecznie zagłusza sączącą się w tle muzykę. Dodam, że po 2 długościach, prawie trzeba było mnie reanimować.
– Bardzo dobrze. Gdzie się Pani uczyła pływać? (Nie no, to są jakieś jaja, myślę sobie).
– Nigdzie. Sama się uczyłam.
– Niemożliwe.
– Mówię prawdę! (Koleś serio jest zabawny, myślę nadal). Podpatrywałam jak pływają inni, naśladowałam i wyszło takie coś.
– Aha. No to może inaczej. Po co chce Pani doskonalić tego kraula?
– Aaa, bo mam takie różne marzenia, plany… (bloga mojego nie czyta, czy jak?)
– A o metodzie Total Immersion Pani słyszała?
– (Bingo! Właśnie kończę czytać książkę T. Laughlina, a YouTube to już sam mi kawałki z TI podpowiada i wyświetla). Aaaa, coś tam słyszałam niby. I właśnie tą metodą jestem ciut zainteresowana.
No i się zaczęło. Okazało się, że pod kątem TI to jest u mnie co poprawiać. Oj jest. Generalnie, to trzeba mojego kraula stworzyć prawie od początku. Dobrze, że w sumie dużo nim nie pływałam, to złych nawyków nie jest tak wiele i łatwiej jest mi się przestawić. Okazało się też, że straszne drewno jestem. Wydaje się człowiekowi, że wysportowany jest, że jak głową do kolan dotknąć umie i maraton przebiegł dwa razy, to już jest ruchawy. Błąd. Wielki błąd. Bo wcale nie jest. Masakra. Co więcej, brakuje komunikacji lub moje ciało nie rozumie rozkazów które mu wydaję, albo ich nie słyszy. A mówię lewej nodze nie machaj tyle, powtarzam rękom wyluzujcie, głowie każę niżej – a one wciąż swoje. Masakra. Choć z ćwiczenia na ćwiczenie jest lepiej.
Jestem po dwóch lekcjach i w sumie 6 godzinach ćwiczeń. I już pływam inaczej. Lżej, luźniej, łatwiej. Wyobrażam sobie, że niczym szpadą przecinam wodę torując tunel w którym opływowo zmieści się cała reszta i prawie bezszelestnie (wyobrażam sobie) przemieszczam się nim do przodu. I potem druga ręka i drugi cios szpadą. Jak się skupię – nie śmiać się – to długość basenu na 22 lub 23 ruchy zrobię! Oczywiście jest mega wolno, ale wszystko w swoim czasie. I najważniejsze, ja właśnie polubiam kraula! Nie sądziłam, że kiedyś to nastąpi. Ćwiczenia są nudne jak jazda na trenażerze, ale efekty… Chcę więcej. A przecież to dopiero początek!
Ładny początek na koniec, bądź co bądź, również ładnego roku.