Uratowany paznokieć

I jeszcze jedna. Dziwna historia.

Nie jestem jakaś specjalna paniusia, generalnie nie stroję się i w trampkach chodzę przez 90% życia. Ale jest kilka rzeczy, na punkcie których mam fioła. Jedna z nich to stopy. Po prostu muszą być one gładkie, miłe i pachnące, a paznokcie oczywiście pomalowane, przez cały rok. I jeśli nie są – to czuję się źle, jakbym nieubrana była lub miała coś między zębami. Najczęściej wierna też jestem jedynemu słusznemu kolorowi lakieru paznokci u nóg, aczkolwiek zdarza się, że silę się na ekstrawagancję i bawię się innymi odcieniami. I tak na przykład na Maraton Warszawski paznokcie były (no jakie?) – oczywiście, że różowe, a w Krynicy biegłam na turkusowo. W Piwnicznej – z tego co pamiętam – paznokcie miałam w kolorze ulubionej głębokiej czerwieni wpadającej w bordo. Tak na poważnie, bo to przecież mój pierwszy taki na serio bieg górski miał być.

I wtedy w Piwnicznej uświadomiono mi, że biegi górskie oznaczać mogą zagładę dla moich paznokci u nóg. Przyznam, było to dość wstrząsające odkrycie. Jedna z dziewczyn (tych szybkich, z czołówki) powiedziała w szatni, że właśnie schodzi jej ósmy paznokieć w tym sezonie. Czujecie? Ośmy! I że nie pamięta, kiedy ostatni raz malowała paznokcie i chodziła w japonkach. Geezz! pomyślałam patrząc na moje śliczne bordowe paznokietki, to ja już wolę w ogonie przybiegać, być ostatnia nawet, ale za to ze wszystkimi paznokciami! Na szczęście, po 24-kilometrowym biegu górskim pod Radziejową moim stopom i paznokciom nie stało się nic. Stwierdziłam wówczas, że na pewno temat mnie nie dotyczy i przestałam się martwić.


Potem była Krynica i bieg 2,4 Dolin. Tam pamiętacie, po początkowym spokoju nastąpiło istne szaleństwo, również – a może i przede wszystkim – na zbiegach. A zbiegi są niedobre dla paznokci, podczas zbiegów paznokcie (nawet te krótko obcięte i pomalowane) uderzają o przód buta, co może je ranić i powodować ból. Mi akurat, po wstępnych oględzinach zaraz po biegu, nic takiego się nie stało, nie stwierdziłam prawie żadnych obrażeń. Ale po kliku dniach zaczęło dziać się coś niepokojącego. Zaczął mnie boleć duży palec u jednej i u drugiej nogi. Po zmyciu lakieru okazało się, że jeden z nich (prawy) jakieś dziwne barwy przyjmuje, niebezpiecznie zmierzając ku fioletowości. Nie, tylko nie to – powiedziałam do paznokcia. Chyba nie zamierzasz mnie opuścić na niespełna 3 tygodnie przed maratonem? Nie rób mi tego, obiecuję, to już się nigdy nie powtórzy (ale na wszelki wypadek miałam skrzyżowane palce u rąk jak to mówiłam, hihi).

Cały internet o schodzących paznokciach wyczytałam, znajomych biegaczy oraz panią magister w aptece przepytałam i niestety nie były to optymistyczne wieści. Wg „ekspertów” na 95% mój paznokieć zejdzie. Ciut się podłamałam, nie wyobrażałam sobie jak zostaję Bohaterką Narodowego z 9 paznokciami u nóg. I paznokieć pewnie by zszedł, gdyby nie mój wrodzony urok tfu upór oraz zawziętość. Czego ja z tym paznokciem nie wyprawiałam!

Okłady z altacetu, co wieczór i rano ketonal w spreju, plastry compeed na noc, a na dzień przyklejanie tego paznokcia do reszty. A na bieganie przyklejanie podwójne. Oczywiście – jak całą resztę – pomalowałam go, aby 1) nie czuć dyskomfortu, 2) nie oglądać tej ferii barw i się tym nie denerwować. Poza tym, czego nie widać tego nie ma. Więc udawałam, że nie dzieje się absolutnie nic złego.

I co się stało? Po kilku dniach ból ustąpił, a paznokieć jak był, tak jest w na swoim miejscu. Mocno się trzyma.Wprawdzie wciąż ciemny na części swej powierzchni, o czym przekonuję się co jakiś czas zmieniając mu barwę lakieru, ale się trzyma. Mój kochany, uratowany paznokieć. Twardy i nieustępliwy jak ja.

About the author

BO. Lub jak mawiają inni Bożena triathlonu. Biegam, pływam, kręcę i kocham góry. A swoje sportowe przygody opisuję tu. Zostań, poczytaj, skomentuj, przynajmniej jest śmiesznie.