I had a dream

No to może taka historia. Wydarzyła się na Maratonie Warszawskim, a w zasadzie po nim.

Nie wiem, czy pisałam, ale od momentu, gdy na Narodowym przekroczyłam linię mety do wieczora, a nawet do dnia następnego, uśmiech nie schodził mi z twarzy. I nie był to taki zwykły uśmiech. Ja po prostu promieniałam, w euforii byłam, cała w skowronkach. Jak nie ja. Rozmowna ze wszystkimi i do wszystkich, zabawna, elokwentna, takimi puentami rzucałam, że naprawdę (naprawdę!) była beczka śmiechu. Nie zdarza się, więc to na pewno musiały być te endorfiny czy serotoniny. Jakby mi się coś nielegalnego zawiesiło normalnie.

Już w kolejce do masażu gadałam z kilkoma (obcymi) chłopakami. Emocjonowałam się biegiem, gratulowałam innym i sama przyjmowałam gratulacje. I oczywiście, że bieganie jest boskie, i który to twój maraton, ale bym coś dobrego zjadła i czy przyszedł już sms z wynikami. Pełnia szczęścia.

Podczas samego masażu rozmawiałam oczywiście z masującymi mię dziewczynami i uśmiechałam się szeroko się do sąsiednich stołów. I nagle widzę, idzie w mym kierunku ekipa telewizyjna. Pan z mikrofonem i drugi z ogromną kamerą. A ja, nie dość że nieuczesana, to jeszcze bez rajtek, no prawie jak na plaży w bikini wyłożona na tym stole. Więc grzecznie i z uśmiechem do tych panów mówię, że bez jaj, że odrobinę intymności, że przecież tu nie żadem salon damsko-męski, że ja tu mięso mam ;) A oni myk, podsuwają mi mikrofon pod nos, a kamerę jeszcze bliżej. I wywiad będą robić. O mamo.


Rozmowa przebiegała mniej więcej tak:
– Co Panią boli?
– Nic mnie nie boli – odpowiadam (taka szczęśliwa byłam, bezsęsu o zmęczeniu gadać).
– Nic Panią nie boli? A nogi chociaż? Przecież przebiegła Pani maraton?
– Tak! Przebiegłam! I strasznie się cieszę! (oczekuję pytania w jakim czasie i zachwytów, że wow).
– No ale pewnie po takim masażu, to mniej będzie boleć? (dziennikarz delikatnie nakierowuje mnie na odpowiedź).
– No mniej.
– A co mniej będzie boleć? Kiedy ból ustąpi? (pan był przygotowany).
Przypominam sobie Cracovię i tydzień po, więc odpowiadam, że pewnie we wtorek lub w środę da się już coś potruchtać i że co najwyżej ciężko będzie ze schodów schodzić (co jednak zawsze można robić tyłem). I czekam na następne pytanie, delikatnie dając do zrozumienia, że o bólu i zmęczeniu to my dziś raczej nie pogadamy.
– A długo Pani biega? (yes!)
– 14 miesięcy, to mój drugi maraton! (czy zapyta wreszcie o czas?)
I nawijam, że to fantastyczne przeżycie przebiec maraton, że się popłakałam ze szczęścia, że meta na Narodowym pojechana w kosmos i że do tej pory mam gęsią skórkę. Że życiówka, że kibice, że pogoda, że medal itp. Oczywiście cały czas się śmieję i promienieję. I choć krótka, to była zabawna rozmowa i sympatyczny dziennikarz (tak mi się tylko w oczy cały czas bardzo patrzył, za czym nie przepadam). W końcu jednak panowie podziękowali mi i poszli do kolejnych stołów nękać innych masowanych biegaczy.

Ale to nie koniec. Po kilku minutach wraca już sam pan dziennikarz z taką małą, wakacyjną kamerką. Ja wciąż nieuczesana, bez rajtek, jak na plaży. I pyta czy może jeszcze ze mną porozmawiać ciut więcej, bo go zainspirowałam i zafascynowałam. O proszę. No można. Jak mam na imię (jak?). Dlaczego zaczęłam biegać. Ile biegam tygodniowo i skąd mam na to czas. I czy bieganie potrafi zmienić życie i jak bardzo. Przy tym ostatnim pytaniu to trochę mnie zatkało. Tak osobiście, wzruszająco i refleksyjnie się zrobiło. Kurde, to bieganie naprawdę pozmieniało mi życie, dodało uroku, zabarwiło go na inny odcień (nie tylko różowy) i marzenia stiuningowało dość znacznie. Zresztą, jak każda pasja. Potem pan dziennikarz podziękował za wywiad, powiedział, że jestem niesamowita (Ameryka normalnie), że super się rozmawiało i że życzy mi powodzenia w kolejnych biegach i maratonach. I poszedł. Ciekawe czy mnie puszczą pomyślałam, pewnie nie i zresetowałam wszystko poddając się znowu błogiej, pomaratońskiej euforii.

I ostatnio był taki program o bieganiu TVN Uwaga. Wyhaczyłam w necie następnego dnia i co ja paczę? Toż to ten dziennikarz, który ze mną rozmawiał! Jezzzu, chyba mnie nie puszczą w tym programie? Naprawdę byłam wówczas nieuczesana, bez rajtek i jak na plaży. Oraz gadałam jak nakręcona. Świr. Normalnie ciepło mi się zrobiło, gdy zaczęłam to oglądać.

Nie puścili. I pomyśleć, że mogłam – oprócz tego że jestem boską biegaczką, wybitną blogerką i bohaterką Narodowego wszystkiego – zostać także gwiazdą telewizyjną.
Coś się musiało wydarzyć! Zapewne ktoś z zazdrości temu panu dziennikarzu ukradł lub zniszczył taki fajny materiał. A ten musiał zrobić dokrętkę.
Ludzie to wilcy.

About the author

BO. Lub jak mawiają inni Bożena triathlonu. Biegam, pływam, kręcę i kocham góry. A swoje sportowe przygody opisuję tu. Zostań, poczytaj, skomentuj, przynajmniej jest śmiesznie.