Butki są? Są, czyściutkie i wypucowane. Rajtki, ortalion i skarpetki są? Są. Koszulka z długim? Jest. Różowa? Iii, tym razem czarna. Szczęśliwa bielizna, rękawiczki i opaska? Są. A baterie do czołówki naładowane, bidon recepturkami uszczelniony, żele przygotowane? Yes, sir! A te ciuszki biegowe to przetestowane choć? Tak, sprawdzone. Na treningu i przed lustrem. A race ratunkowe spakowane? Kurcze no, wiedziałam, że czegoś zapomnę… Jeszcze race!
Jutro wyruszam, a w sobotę o godz. 3.20 rano/w nocy startuję w Krynicy w jednej trzeciej Biegu 7 Dolin tj. na dystansie 33 km (choć wg niektórych źródeł 35 km to jest). Czujecie? W nocy! Z czołówką na głowie, plecakiem na plecach, wyubierana być może nawet i w rękawiczki oraz z numerem startowym 665 (też mi piekielnie żal, że ktoś mi popsuł ten numerek o jeden).
Ale będzie przygoda, cieszę się (jak to ja) na ten bieg strasznie i pomyśleć, że niewiele brakowało, abym słuchając głosu zdrowego chorego rozsądku zrezygnowała z tego dystansu i pobiegła dyszkę. Na szczęście dobre duchy czuwają, w porę zainterweniowały i odwiodły mię od zamiaru tego. Podziękować. Ale dopiero na mecie, albo w niedzielę nawet lub później, gdy stwierdzę, że większych obrażeń na mym ciele i duszy bieg ten nie spowodował.
Trasa: Krynica-Rytro przez Jaworzynę oraz Łabowską Halę, 33 km, ponad 1000 m przewyższenia – dużo i nie dużo. Dla mnie dużo, zwłaszcza że trzy tygodnie potem zostać mam bohaterką narodowego, i to z życiówką. A biegam od roku. Dlatego plan na ten bieg jest prosty: nie szaleć zbytnio i nie bić się o podium (hihi), tylko spokojnie zrobić to jako długie wybieganie. Nie wiem wprawdzie jak ja sobie z tym spokojem poradzę? Mam nie biec na 150%? No nie wiem, nie wiem. Muszę sobie to jakoś poukładać. Zaznaczam jednak, że nie będzie prucia, ale nie będzie też człapania, ani spacerowania tiptopami. Nie uśmiecha mi się bowiem specjalnie, aby na trasie spędzić regulaminowe 5,5h. Strasznie długo.
Ponoć Festiwal Biegowy w Krynicy to jedna z najlepiej zorganizowanych imprez biegowych w kraju. Mnóstwo się dzieje, zawody, wykłady, spotkania, targi i wszędzie ci biegacze. Zobaczymy, ile w tym prawdy i czy spodobają mi się te klimaty. A że swój bieg ukończyć mam na teleranek, a potem do wieczora czekamy na ultrasów, to całą sobotę – nie ma wyjścia – spędzę na tych festiwalowych atrakcjach. Może się wreszcie czegoś mądrego o tym bieganiu dowiem.
Czego mi życzyć? W zasadzie nic specjalnego. Może tylko, abym sobie krzywdy nie zrobiła i nie pomyliła trasy. I aby było fajnie. A jak ktoś już chce bardziej i więcej, to można też kciuki trzymać. Ale nie za mnie. Tylko za tych, co o godz. 3.00 ustawią się na starcie biegu na 100 km i którzy po kilkunastu godzinach dystans ten pokonają. Szacuneczek Panie i Panowie. Run heroes!
A czy mówiłam już, że ja też pobiegnę na dookoła Mont Blanc? Ano tak, mówiłam. Ale nie zaszkodzi powtórzyć. Ja kiedyś naprawdę tam pobiegnę.