Halo, z gór nadaję! Czy mnie słychać? I czy aby dobrze? Bo strasznie neta tutaj rwie. Ale jest przepięknie!
Tak więc jezdeśmy w górach. To ma być kilka leniwych dni spędzonych na ciulowaniu, spaniu, jedzeniu i piciu, spacerowaniu z psiakiem i oczywiście na bieganiu. Choć, co może poniektórych dziwić, nie przede wszystkim na bieganiu. W sobotę startuję bowiem (wdech) w Biegu pod Radziejową, składającym się na cykl biegów górskich Mountain Marathon (wydech). I trochę oszczędzam siły właśnie na ten bieg.
Rety, jak ja lubię biegać po górach! Jeszcze bardziej niż przedtem normalnie. To jest najlepsze bieganie na świecie ever. A nic nie umiem z tego biegania górskiego, kondycję – okazuje się – mam fatalną (żal mi strasznie, myślałam że jest lepiej), tętno skacze, że znowu jestem kosmitą (dziś maksymalne 221 uderzeń/min), zbiegać się boję, a pod górę maszeruję w prędkością ślimaka. Ale love te widoki piękne, wąskie ścieżki i niepewność co będzie za zakrętem, wzniesienia, że nie widać końca, ciszę, poczucie wolności i wiatr we włosach. Fajne jest też zdziwienie turystów, gdy ich mijam – oczy mają niektórzy jak młyńskie koła. Lub większe ;)
Dzisiejszy biegowy wypad NA Radziejową (1262 m), 14 km, przewyższenie 700 m. |
Ale to jest mega trudne bieganie. Tak, zapamiętałam sobie naukę, którą dał mi bieg górski w Iwoniczu Zdroju. Że śmiganie po górkach to całkiem inna dyscyplina sportu jest. Totalnie INNA. Postanowiłam sobie wtedy pamiętam, aby bardziej przykładać się do treningów przygotowujących mnie pod górki. Ćwiczyłam podbiegi, biegałam naprawdę mocne krosy w lesie z (za) chłopakami, byłam na długiej wycieczce biegowej oraz szlajałam się po lesie w poszukiwaniu niewielkich choćby wzniesień. Próbowałam jak świadomie, bez strachu i w miarę szybko zbiegać oraz jak przebierać nogami w marszu pod górę (z dłońmi na kolanach). Głowę też ćwiczyłam, bo nic nie przychodzi tak łatwo, jak przechodzenie do marszu właśnie w drodze pod górę.
I co mi z tego przyszło? Nic. Null. Zero! Tak samo się szarpię i męczę jak w Iwoniczu, tak samo boję się zbiegać i ledwo łapię oddech przy wspinaniu się pod górę. Masakra myślałam dzisiaj między jednym sapnięciem a drugim. Ale co tam, teraz po biegu i tak love górskie bieganie. I już przebieram nóżkami w oczekiwaniu na sobotni start.
Nad wyraz optymistyczny profil trasy Biegu pod Radziejową |
Ale coś czuję, że będzie mega ciężko. Aż 24 km, przewyższenia 895 m i limit czasu 4 godziny. Szczęście, że upału nie zapowiadają, bo to byłaby już wówczas totalna katastrofa.
Kciuki trzymać, abym do mety szczęśliwie dobiegła i nie pomyliła trasy, aby mi pikawa nie pękła na podbiegach i co bym się nie połamała z górki na pazurki! Dziękuję.