Nie będę oryginalna. Nie znoszę biegać w upale. Już na samą myśl, że powietrze faluje nad asfaltem, że brak tlenu i upalny zaduch, że pot leje mi się po twarzy i ciuchy kleją do ciała – robi mi się gorąco i słabo. No i picie – trzeba pić i pić, a że specjalnie nie da rady wchłonąć płynów na zapas, to wodę trzeba cały czas przy sobie mieć. Tylko w czym? Tylko jak?
I tu pojawia się magiczne słowo „kupić”. Kupić: albo pas z bidonem, albo taką buteleczkę do trzymania w ręku, albo plecak z camelbakiem, który już jednak na wstępie odpada bo to przecież dodatkowa warstwa na plecy. Na plecy, które – przypomnijmy – w upale biegają i najchętniej nie miałyby na sobie nic. Do tych buteleczek też specjalnie przekonana nie jestem. Ręce trzeba mieć podczas biegania wolne i już. Są jeszcze takie pasy na gumce z kilkoma małymi butelczynami, ale od znajomych wiem, że te bukłaczki szybko pękają, przeciekają i tyle z nich pożytku.
Czyli pas z bidonem. Ha! Nawet takowy już mam. Zakupiłam jeszcze na wiosnę, przed maratonem myśląc, że podczas startu lepiej stołować się u siebie niż w punktach odżywiania. Dżizzz! Jak ja nie znoszę tego pasa! Chlupocze ta woda megawkurzająco, a pas z częstotliwością ok. 200 m regularnie z bioder zjeżdża mi na talię (osy oczywiście). Jak go z kolei zamontuję wyżej na pasie, to gorąco mi, i ściska, więc ponownie daję go na biodra, po czym on – ziuuuuut – i znowu jest tam gdzie być nie powinien. Dodatkowo butelka przecieka. Serio – trójkątna butelka Salomona przecieka przy zakrętce. Sprytna jestem, więc ją gumką recepturką uszczelniłam, co nie zmienia faktu, że w każdej chwili ciec zacząć może.
Albo weźmy taką czapkę na głowę. Wiadomo – być musi, aby udaru nie dostać, ale za to grzeje dodatkowo. Czy okulary słoneczne. Pomagają, ale parować lubią i poza tym to kolejna rzecz, którą trzeba na sobie dźwigać. A czym ścieracie pot z twarzy i czoła? Testowałam taką koszykarską frotkę na nadgarstek, ale to też k. grzeje i poza tym zaraz jest mokre. Wiem, chusteczki higieniczne, ale je – naboga – też trzeba jakoś z sobą transportować…
No i to słońce podczas biegania w paski opala. Ja mam już ładnie „opalony” zegarek, ramiączka od koszulek, nogi od spodenek i skarpetek, twarz od okularów. Jak krowa. W łaty.
Wiedziałam, że zatęsknię za bieganiem zimą. Nie sądziłam jednak, że tak szybko.
Jakieś patenty na bieganie w upale? Hę?