Masakra normalnie jakaś… Katastrofa! I to na 2 tygodnie przed najważniejszym startem. Maratonem, którym żyję przez ostatnie 9 miesięcy. Nie mam siły, nie mam mocy, wszystko mnie boli, nogi mam ciężkie jak nigdy dotąd. Cała jakaś sztywna jestem. Nie wiem co się dzieje i gdzie popełniłam błąd. Idę wg planu treningowego (no dobra, czasem dorzucałam kilka km), staram się odpoczywać i jeść w miarę rozsądnie. Rozciągam się, robię brzuszki i takie tam. Dużo śpię, nie piję alko.
Tak bardzo się staram…
Dziś próbowałam robić kilometrówki i prawie WB2 wyszło… Po prostu się nie dało lepiej. I szybciej. Brak mocy. Brak zasilania, brak sił.
Nie wiem co robić. Odpocząć? Odpuścić treningi? Zaufać planowi treningowemu, że właśnie teraz miało przyjść jakieś przeciążenie?
Buuuu!