Dziś postawiłam na eksperyment i na bieg zaraz po pracy bez obiadu. Wcześniej planowałam wsunąć choć banana, ale ostatecznie bawiąc się w berka z pogodą (padać będzie czy nie?) wybiegłam całkiem na głodniaka.
No i nie było to dobre rozwiązanie. Zwłaszcza, że za oknem jakieś 6 stopni, wiatr i przelotny deszcz.
Taka pogoda sprawia wprawdzie, że chce się biec szybciej (choćby po to aby się rozgrzać) – ale bez paliwa, to chęci niestety nie wystarczą.
Chociaż może i wystarczą bo dziś zrobiłam rekord i standardową trasę 10 km (po różnych wzniesieniach) przebiegłam w średnim tempie 5:42! Z tego wyniku oczywiście się bardzo się cieszę, ale jednak nie było totalnej frajdy bo głód i brak sił przypominały o sobie cały czas.
Oprócz korzystnego wyniku, trudy wynagrodziła mi jednak przepiękna tęcza i wielki talerz spaghetti napoli na kolację.
Jutro Test Coopera na stadionie w ramach gazetowej akcji „Polska biega”. Na jeden dzień zawieszam więc focha i biegnę po raz pierwszy sprawdzić swoją wytrzymałość. Nie spodziewam się za wiele, no ale od czegoś trzeba zacząć.
Czytam kolejne cudowne opowieści ludzi, którym się udało. Którzy zaczynając od zera przebiegli maraton. Oj, tak bardzo chciałabym napisać podobną historię w przyszłości…