Słuchawki Jabra Sport Coach – wrażenia
Pierwsze żółte słuchawki Jabra wygrałam w 2012 (!) roku na Półmaratonie Rzeszowskim. I wpadłam w nie po uszy. Raz, że ten żółty zajebisty kolor, dwa, że fajny długi i płaski kabel, trzy, że bardzo dobry dźwięk oraz przede wszystkim trwałość. Na treningach zawsze biegam z muzą i te słuchawki naprawdę dzielnie mi służyły przez trzy lata grając w sumie, jak tak liczę, grubo ponad 600 godzin. Niestety w końcu coś zaczęło przerywać (nie ma nic bardziej wkurzającego niż przerywające słuchawki) i trzeba było poszukać nowego sprzętu. W międzyczasie wygrałam kolejne Jabry, ale ponieważ bezprzewodowe, a ja biegam z ipod shuffle, sprzedałam i szukałam dalej. Potem wygrałam jeszcze jedne, też bezprzewodowe Jabry, które z radością sprezentowałam siostrze oraz wreszcie na giełdzie biegowej upolowałam zwykłe kablowe (oczywiście Jabra) do codziennych treningów. Takie śmieszne one są, bo z tym ślimakiem wokół ucha, ale bardzo wygodne i sprawdzają się super. Kiedy więc otrzymałam propozycję przetestowania słuchawek Jabra Sport Coach miotały mną sprzeczne uczucia. Bo z jednej strony bezprzewodowe, a ja przecież ciągle z kablem biegam, w dodatku z jakimś wirtualnym trenerem ponoć one są, a trenera to ja już przecież mam. I nie zamierzam zmieniać. Z drugiej jednak, może to czas, aby iść z duchem czasu? Ciekawość nowości i trendów na rynku była naprawdę duża. Większa i silniejsza niż moje przyzwyczajenia, więc postanowiłam spróbować.
Prawdopodobnie, gdy po raz pierwszy przymierzałam się do bezprzewodowych słuchawek Jabra, minę i obawy miałam podobne do babci, której nagle analogowy telefon z Telekomunikacji zastąpiono komórką. Ależejaktobezkabla. Bez większego problemu udało mi się je jednak odpowiednio z ajfonem sparować i można było działać dalej.

Zgrabniutkie. Szkoda tylko, że nie żółte…
Na pierwszy rzut okna przerażać może wielkość „pchełek”, które umieszczamy w uszach. Bo wydają się dość spore w porównaniu ze zwykłymi. Oczywiście do wyboru jest kilka rodzajów i wielkości wkładek, włącznie z takim gąbczastymi, które same mają się dostosować do ucha. Ja wybrałam te najmniejsze i chyba najbardziej uniwersalne – od razu zaskoczyło i było ok. Jakoś tak sprytnie je wyprofilowali, że pasują idealnie, nie wypadają i są w zasadzie niewyczuwalne. Poza sytuacją, gdy nakładamy na nie buffa lub obcisłą czapkę – ten dodatkowy nacisk na słuchawkę w uchu jest bardzo nieprzyjemny i w moim przypadku oznaczał jedno: albo czapka albo słuchawki. Wybrałam czapkę, bo jednak zdrowie ważniejsze od przyjemności słuchania muzyki. Więc na zewnątrz Jabry douszne i owszem, ale nie w zimie, gdy nakładamy na nie coś więcej.
Jeśli chodzi o jakość dźwięku – jestem bardzo zadowolona. Wprawdzie daleko mi do radykalnego audiofilstwa i melomanii, poza tym do tej pory zawsze używałam Jabrów, więc może ciężko mnie zaskoczyć jakimś wielkim wow. Ale grają naprawdę genialnie. A ich dość szczelna douszność idealnie izoluje od świata i pozwala skupić się na sobie i dźwięku. Tym samym jest to więc sprzęt zarówno dla osób, które używają słuchawek, aby nie przeszkadzać innym, jak i tych, którzy chcą, aby inni nie przeszkadzali nam.
To tyle jeśli chodzi o cechy typowo słuchawkowe :) Bo znacznie więcej można z nich uzyskać korzystając z aplikacji Jabra Sport Life. W skrócie, to taki wirtualny trener, który za pomocą aplikacji w telefonie oraz odpowiednich komend dźwiękowych poprowadzi nam trening czy to biegowy czy też siłowy. Aplikację oraz tryb powtórzeń i komunikatów obsługujemy przyciskiem na lewej słuchawce. Coś jak komunikator, który mają podróżnicy w „Travelers” :) Działa w porządku, nie stwierdziłam zrywania połączenia. Podczas biegania usłyszymy więc (zdefiniowane wcześniej przez siebie) parametry, np. który jest obecnie kilometr, w jakim biegniemy tempie, z jaką kadencją itp. Istnieje również możliwość zaplanowania i kontrolowania konkretnych zadań biegowych. Przy ćwiczeniach zaś można wybrać odpowiedni set np. „LegDay” i aplikacja oprócz zobrazowania jak dane ćwiczenie wykonać, będzie potem pilnować powtórzeń, kolejnych serii i czasu odpoczynku. Gadżet fajny, choć ciekawa jestem czy faktycznie użyteczny dla osoby pasjonującej się fitnessem czy treningiem siłowym…
Jak wspomniałam, biegam z ipod shuffle (który działa tylko z kablem), a telefon na treningi zabieram sporadycznie (w teren, góry, na długie wybieganie; ewentualnie, gdy muszę jakiegoś selfiaka trzasnąć). Ale jak już biegam z telefonem i o ile: 1) nie jest zimno i nie muszę nakładać czapki lub buffa 2) wcześniej nie zapomnę naładować i telefonu i słuchawek, to wtedy z przyjemnością zabieram ze sobą nowe Jabry. A jak jest luźne bieganie to nawet chętnie pobawię się aplikacją oraz posłucham co tam ma mi ciekawego do powiedzenia. Ale większość treningów biegowych i tak robię jednak z kablem :) i wg Garmina. Siła przyzwyczajenia… Którego raczej nie zmienię, a przynajmniej do momentu, w którym albo mój grajek będzie obsługiwał bluetootha, albo mój telefon będzie rozmiarów grajka i trzymać baterię tak długo jak on. A do biegania ze słuchawkami Jabra Sport Coach nie tyle zniechęcają mnie same słuchawki, bo jak mówię, są naprawdę spoko i pięknie grają, co konieczność taszczenia ze sobą telefonu i niedajborze, odbierania jeszcze połączeń, jak mam czas tylko i wyłącznie dla siebie. Tak na marginesie dodam, że słuchawki obsługują również tryb samochodowy.

Na trenażer idealne!
ALE. Dla mnie są zajebiste na treningi na trenażer! Kiedyś zdarzył się wypadek, że zsiadając z roweru i mając wciąż w uszach słuchawki podłączone kablem do komputera, pociągnęłam za mocno i jebut (wszak Bożena triathlonu). Było po matrycy w Vaio. Teraz, „odkąd używam bezprzewodowych słuchawek Jabra, nie ma już tego problemu!” :) Mogę robić depnięcia na stojaka, mogę zmieniać pozycję na rowerze, mogę wsiadać, zsiadać, wstawać, siadać, a komputer jest bezpieczny. A ja mam super dźwięk w uszach oraz wolne ciało. Chciałam jeszcze używać ich podczas ćwiczeń w domu. Ale niestety, przełączanie się bluetoothem pomiędzy kompem (gdzie film) a telefonem (gdzie appka) to dość żmudna i wkurzająca robota. Rozważę tę opcję poważniej, ale tylko wtedy, gdy wirtualny trener przemówi do mnie głosem Brada Pitta… Jabro, da radę?
Zalety
- Intuicyjna i bardzo prosta obsługa
- Bardzo dobra jakość dźwięku
- Wirtualny trener (o ile ktoś potrzebuje)
- Nie plącze się kabelek :)
Wady
- Krótki czas działania baterii (wytrzymuje ponoć 5h, ale wg mnie działa krócej)
- Brak komunikatów w języku polskim (aplikacja również tylko po ang.)
- Aplikacja (a więc i zapisana historia treningów) tylko w wersji na telefon
- Cena
- Nie są żółte. Jabro jak mogłaś?